Słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Łąki i lasy zaczęła spowijać czerwona poświata. Świerszcze zaczęły cykać głośniej, a z oddalającego lasu dało się słyszeć pohukiwania sowy. Noc była już blisko. Chłopski, stary powóz dojechał jednak do wsi na czas. Z okien skromnych chat biło już światło świec i domowego ogniska. Przy czarnych, ziemistych drogach paliły się lampy na długich, nieco krętych nogach. Powóz jechał przez wieś. Była ona długa i kręta. Książę wzdychał głęboko, gdyż za chwilę miał rozpocząć bardzo ciężkie i trudne życie. W pewnej chwili powóz zatrzymał się. Witold westchnął raz jeszcze i spojrzał na pazia, by ten otworzył mu drzwi. Paź zaśmiał się i odrzekł:

– Radzisz sobie sam! Wysiadaj, no już!

Książę ciężko przełknął ślinę i sam wysiadł z powozu. Jego oczom ukazał się ogromny dom zbudowany z białego kamienia i ciemnego drzewa. Milczał przez chwilę. Nie spodziewał się takiego domu, a raczej dworu. Król opowiedział mu historię o przyjacielu, który porzucił bogactwo. Natomiast dom i cała posiadłość była godna tytułu hrabiego. Po chwili podziwiania budowli, pojawił się sam hrabia – rosły mężczyzna ubrany w białą, czystą koszulę. W dodatku skóra jego była spalona słońcem, a ręce bardzo spracowane, niczym nie podobne do rąk księcia. Hrabia zmierzył wzrokiem swego gościa i przyjaźnie podał mu dłoń na przywitanie.

– Witaj! Mam na imię Henryk. Hrabia Henryk z Podgórza! – odrzekł radośnie.

Witold podał mu dłoń, ale zrobił to bardzo niepewnie. Rzadko podawał komuś dłoń na przywitanie.

– Ja, jestem Witold! Książę… To znaczy byłem księciem dopóki Ojciec-król nie odebrał mi tytułu… – odpowiedział z przekąsem.

Hrabia Henryk zaśmiał się głośno i tylko pomachał głową. Zaraz też wskazał ręką na drzwi i zaprosił gości do środka.

– Czekaliśmy na was cały dzień. – odparł gospodarz domu. – Tak naprawdę, to nie wiedziałem, kiedy mój drogi bratanku się zjawisz. Jesteś jednak w końcu! I to mnie cieszy.

– Cieszy cię to? Naprawdę? – zapytał zaskoczony gość.

– Oczywiście, że tak! A ty co myślałeś? W końcu przyjechał do mnie syn wspaniałego przyjaciela i to jeszcze do pracy!

– Tak. Do pracy. – odpowiedział smutno młodzieniec.

– Nie martw się. Tu nauczysz się wszystkiego i ojciec twój będzie z ciebie dumny! A przez najbliższy rok będziesz mi najdroższym bratankiem.

Henryk poklepał Witolda po plecach i zaprowadził go do dużego pokoju, w którym czekał zastawiony stół. Młodzieniec chciał usiąść, kiedy po chwili do pokoju weszła żona hrabiego, a za nią trzy córki.

– Mój drogi! Przedstawiam ci mą żonę, Zofię. – powiedział z radością hrabia.

Witold wstał i ucałował swą nową ciotkę w dłoń. Zaraz też zostały mu przedstawione ich trzy córki. Oczu nie mógł od nich oderwać. Jedna była piękniejsza od drugiej. Panny stanęły przed ojcowskim gościem i ukłoniły się pięknie. Pan domu kolejno przywoływał swe córki i mówił o nich swemu nowemu bratankowi.

– A oto moja najmłodsza córka, Grażyna. W tym roku kończy już osiemnaście lat i jest panną na wydaniu. Oczko w mej głowie. – mówiąc to Henryk uśmiechnął się z radością do córki.

– A oto moja starsza córka, Elżbieta. W tym roku kończy już dwadzieścia lat i jest panną na wydaniu. Oczko w mej głowie. – mówiąc to Henryk uśmiechnął się z radością do córki.

– A oto moja najstarsza córka, Zuzanna. Córka mej pierwszej, zmarłej żony. W tym roku kończy już dwadzieścia dwa lata i jest panną na wydaniu. Ciepło na mym sercu. – mówiąc to Henryk spojrzał na córkę z miłością.

Hrabia wraz z żoną i córkami, a także nowy członek rodziny zasiedli wspólnie do stołu. Zaraz też dołączyli towarzysze Witolda. W drodze żaden z nich nie jadł i byli ogromnie głodni. Wciągali nosami wszystkie zapachy i zajadali się ze smakiem. Niewiele ze sobą mówili. Uczta trwała, aż do północy. Po skończonym, obfitym posiłku książę chciał, aby jego nowy wuj wskazał mu komnatę. Ten jednak poklepał go po plecach i zapytał:

– Mój drogi, spać ci się chce? A powiedz, kolacja ci smakowała?

– Tak! Oczywiście, że tak! – odpowiedział z uśmiechem na twarzy młodzieniec.

– W takim razie cieszy mnie to bardzo! A teraz idź i pomóż służbie sprzątać ze stołu.

Witold myślał, że się przesłyszał i wybałuszył oczy. Chciał coś powiedzieć, ale hrabia odrzekł:

– Służba wskaże ci komnatę, kiedy skończysz. A teraz idź. Dobranoc!

Niedoszły książę cały poczerwieniał ze złości. Przez chwilę nie ruszał się z miejsca. Otworzył usta i już chciał krzyknąć na hrabiego, kiedy przypomniał sobie o ojcowskim rozkazie. Biedny zwiesił ręce i podszedł do stołu. Nie wiedział co ma zrobić z talerzami, misami, dzbanami i resztkami jedzenia.

– Hrabia kazał ci pomagać! Ruszaj się żwawo! – powiedział jeden ze służących.

– A co mam robić? Nigdy tego nie robiłem! – odpowiedział ze złością Witold.

Po chwili młodzieniec usłyszał śmiech służących i poczuł się okropnie. Nagle ktoś poklepał go po ramieniu i usłyszał zza pleców:

– Dobranoc, Witoldzie.

Był to paź. On i woźnica od razu dostali pokój do spania. A Witold musiał na ten pokój zapracować. Znów zrobił się czerwony. Przełknął ciężko ślinę i z trudem wydukał:

– Czy pokazałby mi ktoś, co mam robić?

– Tak. – odparł spokojnie jeden ze służących.

– Tam jest kuchnia. Weź talerze. Zgarnij z nich resztki do tej misy, a potem zanieś je do kuchni. I wróć zaraz. – powiedział stanowczo służący.

Po krótkiej chwili młodzieniec wrócił i wydawał się być już zmęczony. Miał nadzieję, że to wystarczy, aby pójść spać. Ale służący szybko go pogonił. Po kolei wydawał polecenia. Dla niedoszłego księcia, to było za dużo. Źle się czuł słysząc jak ktoś go pogania. Na dodatek był to ktoś bez tytułu, zwykły służący, lokaj, a może pomywacz? Co chwila do rąk Witolda trafiały talerze, misy, dzbany, sztućce, serwety. A kiedy stół był już czysty, to dostał do ręki jeszcze miotłę.

– Pozamiataj tu! Raz, dwa! Chcemy iść spać, a ty okropnie się guzdrzesz… – odrzekł służący, który cały czas rozkazywał Witoldowi.

– Ale jak? – odparł załamany.

Nigdy nie miał w rękach miotły i nie zmiatał jeszcze żadnego pokoju. Nie wiedział co ma zrobić ze stosem związanych ze sobą gałęzi. Chwilę pukał miotłą o podłogę, a potem zaczął sztywno przesuwać nią po deskach. Męczył się tak przez kilka chwil. W końcu służący zdenerwował się i wyrwał młodzieńcowi miotłę z rąk.

– Gdzieś ty się chował?! Nienormalny jesteś?! – krzyczał.

Odgłosy te usłyszała Zuzanna. Jeszcze nie położyła się spać. Weszła z podwórza do domu i uspokoiła służącego. Zabrała od niego miotłę i z uśmiechem pokazała Witoldowi jak się zamiata. Szybko się uwinęła i żartobliwie odrzekła:

– Nie ma za co.

Podeszła zaraz do zdenerwowanego służącego i oddała mu miotłę.

– Nie denerwuj się tak Andrzeju. Przecież wiesz co mówił ojciec o naszym gościu.

Andrzej kiwnął głową na potwierdzenie i ucałował rączki Zuzanny. Po chwili westchnął głęboko i zaprowadził Witolda do jego komnaty. Przeszli przez kuchnię i kolejne pokoje, aż dotarli do ciasnej izby. Było w niej ciemno. Na bardzo małej komodzie stała wypalona już w połowie świeczka, a na podłodze leżała pościel wypchana sianem i stary koc.

– Tu będziesz spał, aż hrabia uzna, że zapracowałeś na lepszy pokój. – odparł Andrzej i odszedł.

Witold stanął jak wryty. Nic jednak nie powiedział. Usiadł na wypchanej sianem pościeli i uronił łzę. Chciał się poskarżyć, pożalić komukolwiek, lecz był w pokoju sam. Służący odszedł i udał się do siebie. Niedoszły książę nie miał wyjścia. Położył się i przykrył starym, wełnianym kocem. Popatrzył chwilę na płomień świecy, który radośnie migał. On był jednak smutny i zmęczony. Wysilił się na mały uśmiech dla siebie i zaraz zasnął.