Był mroźny, zimowy wieczór. Na dworze wiatr świszczał, zapowiadając srogą zimę. Śnieg sypał tak, że prawie nic nie było widać. Jednak gdzieś w oddali mignęła jakaś postać. To był mały chłopiec. Był ubrany w ciepłą kurtkę, wełniany szalik i rękawiczki. Na nogach miał niskie kozaki, grube, brązowe kozaki. Chłopiec szedł nie zważając na śnieżycę. Właśnie dochodził do ciemnego boru sosnowego. Było już ciemno, a w koło lasu nie było świateł, więc Jaś – bo tak było na imię chłopcu – wyjął z kieszeni od spodni małą, podręczną latarkę. Świecił latarką przed siebie i na boki. W końcu wszedł do lasu. Chciał zerwać kilka trochę większych gałązek sosnowych, by przystroić dom, w którym mieszkał. Był on mały, drewniany i stary. Jednak dobrze się trzymał, wytrzymując przy tym wszelakie deszcze, wichury oraz śnieżyce. W domku Jasia znajdowały się dwa małe pokoje, kuchnia i przedpokój. Wejście z przodu wprowadzało wprost do kuchni, a wejście tylne z przedpokoju wprost do piwnicy. Jaś rozglądał się po drzewkach. Myślał, że to trochę bez sensu, gdyż był już miesiąc po świętach Bożego Narodzenia. Jednak miał powód, dla którego przyszedł do lasu. Jutro miał wrócić jego tata. Musiał on wyjechać tydzień przed Świętami za granice. Dostał taki rozkaz od szefa. Inaczej straciłby pracę. Chłopiec był taki szczęśliwy. Myślał cały czas o tacie. Nie było go w Święta, więc chciał zrobić mu niespodziankę. W czasie, gdy Jaś rozglądał się za gałązkami, mama wraz z jego młodszą siostrą postanowiły przygotować na jutro kilka bożonarodzeniowych dań. Zbliżała się godzina dwudziesta. Wiatr wiał coraz mocniej, śnieg sypał coraz bardziej.

– W końcu! – krzyknął z radości chłopiec, kiedy ujrzał opromienioną światłem latarki małą sosenkę.

Chyba nie wyższą niż na wysokość metra. Była to srebrna, gruba sosna. Jaś wyciągnął małą siekierkę, chciał uciąć kilka gałązek. Jednak coś mu nie pozwoliło. Kiedy tak na nią patrzył, to chciał, żeby zobaczył ją tata. I wtedy podniósł siekierkę do góry, odsłonił trochę gałązki i zamachnął się z całej siły. Przy pierwszym uderzeniu siekierka wbiła się prawie do połowy pieńka. Wyciągnął siekierkę i zamachnął się jeszcze dwa razy. Sosenka od razu się przewróciła na puszysty, biały śnieg. Jaś podniósł drzewko, zarzucił na ramię i wyruszył w drogę powrotną do domu. Bardzo się cieszył. Wiedział, że zdobycz spodoba się wszystkim, a zwłaszcza tacie. Kiedy tak szedł przez bór sosnowy, zobaczył lampę przydrożną. Uśmiechnął się jeszcze bardziej i powiedział sam do siebie:

– Zaraz wyjdę z tego lasu. – chwilę się zamyślił i dodał – Za kilka minut będę w domu, pokażę mamie sosenkę i rozgrzeje się przy kominku. Mama pewnie już się o mnie martwi…

W czasie, gdy tak mówił do siebie, to nawet nie zauważył, że przeszedł połowę drogi. Śnieg dalej prószył, a wiatr dalej wiał. Jakby oboje na złość chcieli utrzeć chłopcu nosa. Ten jednak śmiał się tylko i nie zwracał na nic uwagi. W końcu dotarł do domu. Otworzył drzwi i zawołał na wejściu:

– Mamo wróciłem, mam piękną sosenkę!

Siostra Jasia – Marysia – odeszła od stołu, na którym kroiła warzywa na sałatkę jarzynową i zaczęła oglądać drzewko. Cieszyła się tak samo jak jej brat, że po miesiącu czasu znów zobaczy tatę i tata zobaczy ich niespodziankę świąteczną.

– Mamo, mamo! – zawołała – Czy możemy ją teraz ubrać? Jest taka ładna. – cieszyła się bardzo.

Wtedy weszła mama. Spojrzała jakby gniewnie na Jasia, po czym się uśmiechnęła.

– Długo cię nie było, martwiłam się. – powiedziała.

– Przepraszam. Chciałem, żeby wszystko było idealne. – uśmiechnął się.

Zaniósł choinkę do pokoju rodziców, tam gdzie stał duży, okrągły stół. Choinka miała stanąć obok niego. Marysia wyjęła ozdoby, które były na choince w Święta i razem z Jasiem zaczęła ją ubierać. Zabawa przy ubieraniu drzewka poszła szybko. Mama odesłała Marysie spać, a Jasio też miał iść, ale poszedł jeszcze do piwnicy po drewno i węgiel, żeby było na jutro. Po czym zapadła cisza. Światła zgasły i tylko Księżyc świecił za oknem. Ta noc była dla dwójki rodzeństwa bardzo długa…

Z niecierpliwością co jakiś czas od rana wyglądali taty. Mama była w kuchni, właśnie kończyła gotować. Z wczorajszego i dzisiejszego trudu mamy wyszły pyszne dania: makowiec z rodzynkami, bigos, sałatka jarzynowa, makaron z kompotem wiśniowym, ryba po grecku i śledź w śmietanie. To wszystko czekało na specjalnego gościa. Miał on się zjawić niebawem…

Minęło południe. Marysia stała przed drogą i wyglądała taty. Była taka szczęśliwa, kiedy nagle usłyszała dziwny dźwięk, który rzadko daje słyszeć się na wsi. To był samochód taty. Mały, niebieski fiat, który tata dostał z firmy, w której pracował, żeby mógł dojeżdżać do pracy. Nagle Jasiu z mamą wyskoczyli na zewnątrz, kiedy usłyszeli głośne wołanie dziewczynki.

– Mamo! Jasiu! To tata, to tata! – szczęśliwa biegała wkoło brata i mamy.

Po chwili samochód zatrzymał się przed domem i wysiadł z niego tak oczekiwany gość. Dzieci rzuciły mu się na szyje, a za nimi mama. To była piękna scena. Po miesiącu nie widzenia się byli tacy szczęśliwi. Przytulali się, całowali. Wszyscy płakali ze szczęścia. Po kilku minutach weszli do środka. Tata zdjął kurtkę i wszedł do dużego pokoju. Tam stał zastawiony już dawno stół. Tata zaskoczony niespodzianką mało nie przewrócił się z wrażenia. Wszedł dalej i za progiem, obok stołu zobaczył śliczne, małe drzewko przystrojone kolorowymi lampkami i czerwonymi bombkami w kształcie jabłek. Tata sam już nie wiedział co powiedzieć, a łzy radości same spływały mu po twarzy. Usiadł przy stole. Marysia wskoczyła mu na kolana i tuliła się mocno patrząc w załzawione, niebieskie oczy taty. Jaś wszedł zaraz z mamą i opłatkiem do pokoju.

– I jak tato? Podoba ci się? – zapytał – Chcieliśmy, żeby te Święta z tobą nam nie przepadły.

Tata uśmiechnął się tylko. Chciał coś powiedzieć, ale był tak wzruszony, że nie mógł wydusić słowa. Wszyscy usiedli do stołu i zaśpiewali wspólnie kolędę „Przybieżeli do Betlejem”. Po czym nadszedł czas, aby podzielić się opłatkiem. Tata wziął opłatek do ręki, rozdzielił go i powiedział:

– Jestem taki szczęśliwy, że mogę być znów z wami. Dziękuję za to, że przygotowaliście ten stół i tę choinkę z myślą o mnie. Ja nie zapomniałem o was, choćby przez chwilę. I choć to nie Wigilia, ani Boże Narodzenie, to życzę wam wesołych Świąt i dobrego Nowego Roku, byśmy żyli w szczęściu i zdrowiu oraz w zgodzie.

Marysia patrzyła wraz z mamą na tatę. Patrzyły tak przejrzystym wzrokiem, jakby właśnie w tej chwili weszły w głąb duszy taty. Kiedy on skończył składać wszystkim życzenia, a rodzina podzieliła się opłatkiem, usiedli ponownie. Mieli zacząć jeść, kiedy tata wstał i przeprosił wszystkich na chwilę. Wszyscy byli zdziwieni, czemu tata wyszedł bez powodu. Jednak po chwili stanął w drzwiach i zapytał:

– Czy był u was Mikołaj?

Wtedy wszyscy zaczęli się śmiać, a rodzeństwo z uśmiechem podbiegło do taty i razem krzyknęło:

Prezenty!

Jaś spojrzał na tatę i powiedział:

– My dla ciebie nic nie mamy… – tata zaśmiał się.

Chłopiec nie zrozumiał czemu tata śmieje się z takiego powodu.

– Oj jasiu…! – zaśmiał się jeszcze raz tata – Przecież ta choinka, stół, opłatek i wy, to jest dla mnie prezent.

I wtedy Jasiu wszystko zrozumiał. Tata podszedł do stołu i rozdał dzieciom prezenty, oczywiście nie zapominając o mamie. Takiej radości w domu Jasia nie było dawno.

– Mamo… Czy możemy otworzyć prezenty teraz? – spytała dziewczynka.

– Nie Marysiu. – odpowiedziała jej mama – Po obiedzie.

– Dobrze mamo, więc zacznijmy jeść. – zaśmiała się i szybko złapała za półmisek z rybą grecką.

Dziewczynka napoczęła pierwszą rybę, więc wszyscy zaczęli ją jeść. Atmosfera była bardzo miła. Rodzice rozmawiali na temat pracy taty i jak to było, kiedy taty nie było. Dzieci zaś jadły ze smakiem i próbowały wszystkich dań po trochu, myśląc przy okazji jakie prezenty przywiózł im tata. I tak powoli mijało im popołudnie pełne radości i fascynacji. Kiedy Słońce zachodziło, zbliżała się godzina trzecia popołudniu, a obiad dochodził ku końcowi. Wszyscy byli pełni i syci po uroczystym obiedzie. Jaś i Marysia wreszcie mogli otworzyć prezenty. To była dopiero fascynacja. Dzieci się śmiały i otwierały paczki z prezentami. Marysia wyjęła powoli prezent i ze zdumieniem spojrzała na lalkę z całym wyposażeniem. Była taka szczęśliwa. Od razu podbiegła do taty i rzuciła mu się na szyje.

– Tatusiu! – rzekła z lekko podniesionym tonem dziewczynka. – Oh! Jak ja ci dziękuję! Ja ci bardzo dziękuję!

– Córciu nie ma za co. Podoba ci się prezent? – spytał tata.

– Tak! Bardzo, bardzo mi się podoba! – Marysia bardzo się cieszyła.

Właśnie w tym czasie Jaś otworzył swój prezent.

– Ojej! – krzyknął z radością – Wyścigówka! Tato dziękuję! Dziękuję!

Jasiowi łzy napływały do oczu. W rękach trzymał czarną wyścigówkę na pilot. Od razu ją włączył. Samochodzik nie był największy, ale szybko jeździł. Co to była za radość! Tata i mama siedzieli obok siebie i trzymali się za ręce. Z radością patrzyli na bawiące się w pokoju dzieci. Rodzice wlepili mokre od łez oczy w dzieci i nawet nie zauważyli, kiedy zapadł zmrok. Dziś matczyny obowiązek przejął tata i odprawił dzieci do łóżek. Marysia leżała już w łóżku, a tata podszedł do niej i ucałował ją w czoło. Zaraz podszedł do Jasia i jego również ucałował w czółko. Pogłaskał oboje po głowie i powiedział:

– Dobranoc, moje aniołki. Miłych snów i dobrej nocy. – powiedział czule i zgasił światło, po czym wyszedł.

Kmacisia 

Zapraszam do udziału w ankiecie

ANKIETA: SKLEP INTERNETOWY?