Minęła noc i nastał dzień. Choć było bardzo wcześnie, to zapowiadał się pięknie. Słońce od rana mocno grzało. Na niebie nie było ani jednej chmurki. Ptaszki umilały poranek swoim cudownym trelem. Nie było go jednak zbyt dobrze słychać. Plac zamkowy znów pękał wszach. Poddani Zielonej Doliny przyszli na zamek nie z powodu złych rządów króla. Byli bardziej ciekawi czy ich ukochany bohater nie jest czasem kłamcą. Od początku Wojtek radził sobie bardzo dobrze. Jednak nie każdy chciał wierzyć, że wykonał zadania bez oszukiwania. Dlatego też masa ludzi zebrała się w królewskim domostwie. Wojtek już z nastaniem świtu pojawił się na placu zamkowym. Nie martwił się zadaniem. Wiedział co ma zrobić, aby nie zawieść księżniczki i poddanych Zielonej Doliny. Martwił się tylko Dęboszem. Domyślał się, że ich podróż nie będzie miła i przyjemna. Czas mijał. Nie każdemu śpieszyło się tak bardzo. Król chrapał dłużej niż zwykle. Wyszedł na swój królewski balkon dopiero przed południem. Razem z nim pojawiła się księżniczka. Bez nich zadanie nie mogło się rozpocząć. Złocieńka jak tylko pokazała się poddanym od razu w ogromnej radości zaczęła machać na powitanie Wojtkowi. Rzuciła mu nawet z balkonu białą chustę. Przybył także i Dębosz. Nie był zbyt zadowolony z tego, że księżniczka jest tak bardzo zakochana w Wojtku. Jeszcze bardziej zdenerwował się, gdy zobaczył Wojtka i stojącego obok niego feniksa. Myślał, że śmiałek będzie sam. Wpadł w przerażenie, ale starał się tego nie pokazywać. Wyprostował się i stanął obok Wojtka. Zebrani powoli się już niecierpliwili. Król Augustus w końcu przestał zajmować się sobą i swoim tronem. Spojrzał na poddanych. I szybko dostrzegł ogromnego feniksa. Był bardzo zły z tego powodu, że śmiałek na nim przyleciał. Chciał bowiem, aby młodzieniec wyruszył w podróż sam. Podniósł się z tronu, a potem dał znak ręką, aby ludzie zamilkli. Kiedy nastała cisza, to rzekł:

   – Moi drodzy poddani! Cieszę się, że zebraliście się tu, tak licznie. Dziś wasz śmiałek rozpoczyna ostatnie zadanie. Nie wyrusza jednak sam. Będzie mu towarzyszył Dębosz! I to on oceni czy wasz śmiałek wywiązał się dobrze ze swojego zadania. Wojtek ma również przyprowadzić smoka, aby ten udowodnił jego niewinność.

Poddani króla poczęli szemrać. Nikt nie wiedział, że smok potrafi mówić. Wojtek też nikomu o tym nie powiedział. Dlatego tak szemrali. Zdawało się ludziom, że to kolejna intryga króla. Smok, który nie mówi, nikomu też nie powie, jak to było. Młodzian nie zwracał uwagi na ten szum. Ukłonił się królowi i powiedział:

   – Wasza Wysokość! Skoro takie są twoje warunki, to ja je wypełnię! Ruszam od razu! 

Król przerwał mu jednak. Nie podobało mu się, że młodzian nie miał przy sobie konia, lecz feniksa. Powiedział, więc:

   – Śmiałku! Gdzie twój wierzchowiec? Przecież zadanie miałeś spełnić bez feniksa! 

Wojtek nie rozumiał o co królowi chodzi. Jednakże odpowiedział:

   – Królu drogi! Zadanie miałem wykonać bez pomocy feniksa, ale nie zabroniłeś mi polecieć na miejsce zadania bez niego.

Augustus zmarszczył brwi. Nie wiedział co ma odpowiedzieć. Wojtek miał rację. Dębosz natomiast wyglądał tak jakby zaraz chciał się wycofać. Pamiętał dobrze co król kazał mu zrobić. Był przerażony. Widział to król, dlatego szybko odpowiedział:

   – Dobrze Wojtku! Zgadzam się z tym. Pamiętaj tylko, że feniks może towarzyszyć ci tylko do Wielkiej góry. U jej podnóża ma pozostać.

Król Augustus zadowolony z siebie spojrzał na Dębosza. Ulżyło mu i znów poczuł się pewnie. Wojtek natomiast kiwnął swojemu królowi na potwierdzenie. Ukłonił się w stronę swego władcy, a potem także ukłonił się ukochanej. Wdrapał się na grzbiet feniksa i dodał jeszcze:

   – Będę czekał na Dębosza u podnóża góry!

Zanim ktokolwiek zdążył sprzeciwić się śmiałkowi, to jego już nie było. Feniks wzbił się niezwykle szybko w powietrze i po chwili znikł wszystkim z oczu. Królowi nie podobało się to, że Wojtek odleciał na feniksie i to bez Dębosza. Nikomu nic jednak nie mówił. Przykazał tylko Dęboszowi, aby szybko wyruszył i wrócił do siebie. Poddani króla nie chcieli opuszczać placu. Mieli nadzieję, że ich bohater wróci szybko. Rycerze króla wygonili jednak wszystkich. Księżniczka natomiast została na balkonie. Patrzyła się w niebo i w duszy powtarzała: Wróć szybko, ukochany!

Ognisty feniks mknął z ogromną prędkością po niebie. Wojtek trzymał się mocno ptasich piór. Lecieli tak niedługi czas. Minęli wsie i miasta. Lasy i rzeki. W końcu dotarli nad brzeg morza. Gdy stanęli na złotym piasku Wojtek rozglądał się po morzu. Szukał tam syren, a kiedy je dostrzegł pomachał do nich. Feniks pomagał przyjacielowi. Podskakiwał do góry i orlim głosem nawoływał panny wodne. Usłyszały one feniksa i dostrzegły także Wojtka. Przypłynęły, więc na brzeg. Syreny bardzo cieszyły się, że znów spotkały Wojtka i swojego ognistego przyjaciela. Rozsiadły się na przybrzeżnych głazach i słuchały opowieści młodziana o trudnościach jakie sprawiał mu król. Mówił szybko. Chciał być u podnóża Wielkiej góry przed Dęboszem. Syrenkom żal się zrobiło Wojtusia i postanowiły mu pomóc. Tak też mu powiedziały:

   – Drogi przyjacielu! Nie martw się! Pomożemy ci. Czekaj na nas u podnóża Wielkiej góry. Czekaj tam, gdzie wodospad zamienia się w rzekę. Popłyniemy tam jak najszybciej i pomożemy ci. Niczym się nie martw. My już mamy swoje sposoby!

Syrenki zachichotały i odpłynęły. Wojtek nie wiedział, jak syreny chcą mu pomóc. Musiał uwierzyć im na słowo. Posilił się jeszcze wraz z feniksem kilkoma rybkami, które złowił i razem odlecieli. Czekała ich długa podróż. Musieli dotrzeć na drugi koniec królestwa. Wzlatywali raz wyżej, a raz niżej. Feniks pędził z ogromną szybkością. Wojtek ledwo się trzymał, ale na ile mógł, to na tyle cieszył się mijanym krajobrazem. Zielone lasy i pola. Mnóstwo dzikiej zwierzyny. Rzeki pełne ryb. Niestety były miejsca, gdzie nie było tak pięknie. Zaniedbana przez króla Augustusa ziemia niszczała. Drzewa usychały. Rzeki pustoszały. Pola nie rodziły zboża. Był to przykry widok dla chłopskiego syna. Chciał temu wszystkiemu zaradzić. Obiecał sobie, że będzie dobrym królem i nie zaniedba swoich przyszłych poddanych. Upłynęło kilka godzin. Wreszcie znaleźli się u podnóża góry. Zatrzymali się przy rzece, która płynęła od wodospadu spływającego z Wielkiej góry. Dębosz jeszcze nie przybył. Dlatego mogli odpocząć. Noc się zbliżała, a syrenek także jeszcze nie było. Położył się, więc Wojtek na drzemkę razem ze swym przyjacielem. Oparł się o skrzydło feniksa i zanim zasnął, to wyszeptał jeszcze:

   – Smoku! Potrzebuje cię.

Świt nastał, a wraz z nim kolejny dzień niepewności dla Wojtka. Obudził się wraz z pierwszymi promieniami słońca. Szum wodospadu prędko rozbudził go na dobre. Feniks także już nie spał. Czekał tylko, aż wstanie jego przyjaciel. Siedzieli tak obaj. Wpatrywali się w piętrzący wodę wodospad. Dębosz do tej pory jeszcze się nie pojawił. To mogłaby być okazja do tego, aby trochę oszukać króla. W każdej chwili Wojtek mógł wskoczyć feniksowi na grzbiet i polecieć na sam szczyt Wielkiej góry. Był on jednak człowiekiem dobrym i uczciwym. Nigdy nikogo nie oszukał. Czekał, więc na Dębosza. Zastanawiał się jak może wspiąć się na górę. Krążył pod nią i szukał nawet najdrobniejszych szczelin, które pomogłyby mu się wspiąć. Nie było jednak żadnej. Nawet najmniejszej. Wodospad wyszlifował tę górską ścianą na gładko. Nie tworzyła zbocza. Góra ta była jak prosty, gładki klif, na który nikt nie może wejść. Czas mijał. Dębosz wciąż nie przybywał. Syrenki także się nie pojawiły. Głód zaczął morzyć Wojtka i feniksa. O wspólnych siłach udało im się złapać kilka ryb. Nie było tak łatwo, jak nad Wielkim morzem. Rzeczne ryby nie podpływały tak łatwo do Wojtka. Dlatego wymyślił on coś innego. Stanął kawałek przed wodospadem, w miejscu, w którym gromadziły się ryby. Wziął do ręki wielki konar i uderzał nim z całej siły o w wodę. Ryby jak oszalałe zaczęły wyskakiwać z wody. Jedna za drugą i każda co raz wyżej. Gdy tylko wpadły z powrotem Wojtek dalej walił konarem o wodę tak, że ryby nawet na chwilę nie zostawały w rzece. Kiedy były ponad taflą wody feniks podlatywał i łapał w szpony jedną za drugą, aż uzbierał tyle ryb, aby obaj się najedli. Młodzian poszedł po chrust do lasku, który znajdował się blisko Wielkiej Góry. Chciał na nim upiec ryby. Pomiędzy drzewami znalazł oprócz gałązek kilka krzaków jeżyn. Złapał w garść kilka długich gałązek i wyrwał je z krzewu. Gdy wrócił do feniksa był zaskoczony. Jego ognisty przyjaciel nie czekał na gałązki do ogniska. Położył swoje płonące skrzydła na rybach i tak je przypiekł. Wojtek śmiał się tylko z pomysłowości przyjaciela. Zjedli razem upieczoną zdobycz, a potem podzielili się leśnymi owocami. Ten krótki czas upłynął im przyjemnie. Południe minęło, a Dębosza wciąż nie było. Wojtek zastanawiał się czy on w ogóle przybędzie. Pojawiły się za to syreny. Miały dla Wojtka niespodziankę. W końcu przecież obiecały mu pomóc. I tę pomoc właśnie złożyły młodzianowi na ręce. Nie miał on pojęcia co to jest. Panny morskie śmiały się z niego. Siedziały na brzegu rzeki i opowiedziały Wojtkowi o tym, co mu przyniosły:

   – Przyjacielu drogi! Wojtusiu! Posłuchaj uważnie! Płynęłyśmy przez rzeki Zielonej Doliny, aby się tu dostać. Prezent, który ci podarowałyśmy pomoże ci w wykonaniu zadania. Sztylety, które masz w ręku wykonał osobisty złotnik króla Harpunina. Zrobione są z morskich pereł i diamentów głębinowych. Nie znajdziesz nigdzie twardszych i ostrzejszych. Za ich pomocą bez problemu wespniesz się na samą górę. 

Obejrzał Wojtek podarek jeszcze raz. Wbił w skałę, która leżała przy brzegu. Sztylet wbił się bez problemu, aż po rękojeść. Wyciągnął, więc zaraz go z powrotem. Ku jego zdziwieniu sztylet się nie złamał. Nawet jedna rysa się nie pokazała. Nie wiedział jeszcze młodzian po co mu, aż cztery sztylety. Syrenki kazały mu usiąść i przywiązały mu do jego butów dwa sztylety. Drugie dwa kazały trzymać w rękach. Ucieszył się bardzo Wojtek. Ukłonił się pannom morskim i podziękował. Nie mogły jednak zostać. Źle czuły się w słodkiej wodzie. Nie chciały też, żeby Dębosz je zobaczył. Uściskały Wojtka na pożegnanie. Pomachały do feniksa i odpłynęły. Zostali sami. Śmiałek cieszył się ogromnie. Feniks nie mógł mu pomóc. O syrenkach król, jednak nic nie wspominał. Dlatego prezent od nich nie był przeszkodą do wykonania zadania. Postanowił Wojtek posiedzieć jeszcze ze swym przyjacielem i poczekać na Dębosza. Przez ostatnie dni bardzo mało odpoczywał. Zależało mu na tym, aby jak najprędzej uporać się z zadaniami króla. Nie pomyślał jednak o sobie. Był środek dnia, a jemu chciało się spać. Bronił się jak tylko mógł, aby nie zasnąć. Feniks widział co robi Wojtek i przykro mu się zrobiło z powodu zmęczenia przyjaciela. Owinął się wokół niego, przytulił go, a to wystarczyło, żeby młodzian zasnął. Ognisty ptak czuwał nad przyjacielem. Rozglądał się co i raz. Szukał w oddali Dębosza. Minęło wiele godzin, a jego wciąż nie było. Zbliżał się się wieczór. Słońce już prawie całe schowało się za górami. Księżyc powoli wschodził. Wojtek obudził się. Przespał pół dnia. Czuł się jak nowo narodzony. Wstał i wyglądał Dębosza, lecz nic nie mógł zobaczyć, gdyż zrobiło się już ciemno. Coś jednak było słychać. Było to parskanie zmęczonego konia. Dało je się  słyszeć przez kilka minut. W końcu można było zobaczyć parskającego konia. Wyłonił się z ciemności, a na jego grzbiecie zasiadał Dębosz. Nie wyglądał na bardziej zmęczonego niż koń. Zsiadł z niego. Spojrzał na Wojtka, usiadł i powiedział:

   – Mógłbym poczekać do rana, aż się rozjaśni. Jednak ciekawiej będzie, jeśli wejdziesz na szczyt góry teraz. Po ciemku!

Dębosz roześmiał się na cały głos. Zdjął z siodła bukłak wody oraz torbę z chlebem i usiadł ponownie na trawie. Napił się porządnie. Rozerwał bochen chleba na pół i zaczął go łapczywie jeść. Machnął ręką na Wojtka i z gębą pełną chleba warknął na niego:

   – No ruszaj się! Chce się jeszcze wyspać!

Pomimo złośliwości Dębosza młodzian wstał. Zabrał ze sobą sztylety i ruszył w stronę Wielkiej góry, a było ona tylko kilka kroków od niego. Dębosza nudziło patrzenie na chłopskiego syna. Co chwila z pełną gębą krzyczał jakieś obraźliwe słowa. Śmiałek go nie słuchał. Zachowywał się tak, jakby tamtego wcale nie było. Podszedł do górskiej ściany, spojrzał na nią i zrobił coś czego Dębosz w ogóle się nie spodziewał. Wojtek podniósł wysoko ręce i wbił sztylety w skałę. Zaraz też podciągnął się i wbił również w górę sztylety, które miał pod butami. Powoli wspinał się tak, co raz to wyżej. Ręka za ręką, noga za nogą. Woda, który spływała wodospadem, pryskała cały czas w jego stronę. Zrobił się cały mokry. Dębosz zrobił się czerwony ze złości. Myślał, że śmiałkowi nie uda się wejść na szczyt. Ten jednak powolnie mknął ku górze. Wbijał sztylety raz za razem. O dziwo woda, która zmoczyła Wojtka, w ogóle nie pozostawała na tych niezwykłych narzędziach. Dlatego też ręce Wojtkowi się nie ślizgały. Wysłannik króla – Dębosz – nie wiedział o tym. Miał nadzieję, że wspinający się śmiałek po prostu spadnie. Jednak nic takiego się nie stało. Był on już połowie góry. Z dołu ledwo było go widać. Wspinaczka ta była bardzo męcząca, ale młodzian się nie poddawał. Ociężale zmierzał ku górze. Przeszedł już tak długą drogę, wspiął się tak wysoko i tracił siły. Każdy kolejny krok po górskiej ścianie był dla niego co raz cięższy. Zatrzymał się w końcu na chwilę, żeby odetchnąć. Czuł jak woda go oblewa, a wiatr przypiera do górskiej ściany. Nie widział jednak za wiele. Światło księżyca odbijało się od sztyletów i to ono pozwalało mu dostrzec własne dłonie. Nie mógł dostrzec ile mu jeszcze zostało do wspinaczki. Wojtek czuł się z każdą chwilą co raz gorzej. Był mokry, zmarznięty, zmęczony i zdenerwowany, gdyż nie widział szczytu góry. W miarę jak pozwalały mu siły piął się dalej. Nie poddawał się. Sztylet za sztyletem, krok za krokiem. Znikł zupełnie z oczu Dęboszowi. Martwiło go to. Nie wiedział co chłopski syn tam robi. Czekał, aż wreszcie się poślizgnie i spadnie, ale nic takiego się nie zdarzyło. Śmiałek nad śmiałków za to dotarł wreszcie na szczyt. Nie dowierzał, że mu się udało. Szczyt ten był bardzo szeroki i zaokrąglony. Położył się na nim i próbował złapać oddech. Chciał zebrać trochę sił. Leżał tak przez kilka chwil. Po czym wstał, rozejrzał się. Jego oczom ukazało się coś niezwykłego. Dopiero teraz to dostrzegł. Cały szczyt pokryty był pyłem, mieniącym się pyłem gwiazd. Było go tam mnóstwo. Wojtek padł na kolana. Łapał pył całymi garściami, śmiał się głośno i rzucał go wysoko ponad siebie. To był już koniec zadań! Wystarczyło zebrać trochę pyłu do sakiewki i gotowe! Tak też zrobił. Wyjął sakiewkę zza pazuchy. Otworzył ją i wsypał do niej dwie pełne garście gwiezdnego pyłu. Usiadł jeszcze na chwilę. Pomyślał o Złocieńce. W końcu, to przecież dla niej wykonał te wszystkie zadania. To dla niej się narażał. Tęsknił za nią. Zastanawiał się czy ona myśli teraz o nim. Popatrzył w księżyc i wspomniał na ich ostatni taniec. Po czym wstał i ostrożnie zaczął schodzić w dół. Było mu już łatwiej. Myślał o ukochanej i to dodawało mu sił. Tak jak wcześniej wbijał sztylety w górską ścianę, lecz tym razem kierował się w dół. Schodził tak powoli i schodził, aż w końcu Dębosz mógł go dostrzec. Wojtek utytłał się w gwiezdnym pyle i bił od niego złoty blask. Feniks spoglądał na przyjaciela. Wpatrywał się w niego bardzo. W razie gdyby Wojtek zaczął spadać, to rzuciłby mu się na ratunek. Dębosz postanowił wykorzystać sytuację. Zdjął z siodła łuk i strzały. Naciągnął cięciwę. Wycelował prosto w Wojtka. I w końcu wypuścił strzałę. Feniks zauważył to. Rzucił się w górę, lecz nie był wstanie powstrzymać strzały. W momencie, kiedy grot już był w zasięgu Wojtka nagle coś porwało go w powietrze. Ogromne czarne szpony trzymały go w uścisku. Monstrum wzleciało wysoko ponad górę i znikło wraz z Wojtkiem. Dębosz nie wiedział co się stało. Strzała nie dosięgła jego przeciwnika, ale on sam gdzieś znikł razem z ogromnym czymś co go porwało. Feniks wzbijał się dalej w górę. Przestraszony i zły płonął jeszcze bardziej niż zawsze. Dotarł na szczyt. Nastroszył pióra. Naszykował ostre szpony i nagle zauważył coś niesamowitego. Jego przyjacielowi nic nie groziło. Od strzały uratował Wojtka sam Wielki Czarny Smok. Usłyszał szeptane przez Wojtka wołanie o pomoc. Przybył w samą porę. Każdy z nich cieszył się ogromnie. Żadnemu z nich nic już nie groziło.  Trójka przyjaciół uścisnęła się, a potem ruszyła w dół. Dębosz wkładał swoje rzeczy z powrotem na konia. Chciał szybko opuścić miejsce, w którym był. Kiedy nagle zobaczył jak z pierwszymi promieniami poranka na niebie pojawiły się wielkie, czarne szpony. Zaraz za nimi pojawił się przerażający smok. Leciał w jego stronę. Przed smokiem pojawił się po chwili feniks. Z niewiarygodną prędkością leciał na Dębosza. Rzucił się na niego i przyparł go do ziemi. Swym ogniem przypiekł mu także ubranie. Po kilku uderzeniach skrzydeł i smok wylądował. Z jego grzbietu zsunął się na ziemię Wojtek. Wyciągnął z pochwy miecz i przystawił Dęboszowi do gardła. A potem odrzekł:

   – Domyślałem się, że nie bez powodu król cię tu wysłał! Co ty sobie myślałeś?! Nie tak łatwo zrobić komuś krzywdę, kiedy ma u swego boku wiernych przyjaciół! Odpowiesz za swoje występki!

Dzielny śmiałek poprosił swego przyjaciela feniksa, aby wziął Dębosza w swoje szpony i tak zabrał go na zamek. Prosił go jeszcze, aby go czasem niechcący nie spalił. Sam zaś wdrapał się na grzbiet smoka. Podziękował mu i wszyscy razem wznieśli się w powietrze. Słońce wstało już i ogrzewało zmarzniętego młodziana. Po drodze opowiedział Wojtek smokowi co król znowu wymyślił, a także co go martwi. Bał się bowiem, że pomimo wykonanych zadań król złamie dane mu słowo i nie pozwoli mu ożenić się ze Złocieńką. Smok wysłuchał przyjaciela i powiedział:

   – Wojtku! Nie martw się! Dzięki twojemu szlachetnemu sercu i odwadze zostaliśmy przyjaciółmi. Nikt wcześniej nie okazał mi tyle dobroci co ty! Dlatego nie martw się królem. Nie martw się już niczym. Połóż się na mym grzbiecie i odpocznij. Zasłużyłeś sobie na odpoczynek. Śpij i nie martw się już. Gdy będziemy blisko zamku, to obudzę cię! 

Wojtek posłuchał rady smoka. Wspinaczka bardzo go umęczyła. Zresztą woda i wiatr także zrobiły swoje. Młodzian cały się trząsł. Położył się i odczuł ulgę. Skóra smoka był bardzo ciepła. Rozgrzała Wojtka, a kiedy było mu już ciepło, to zasnął. Lecieli jakiś czas. Było im przyjemnie. Dzień był piękny, ciepły, a w powietrzu unosiła się woń kwiatów. Właśnie zakwitły wiśnie. Tylko Dęboszowi przeszkadzał lot. W końcu to nie on spał smacznie na ciepłej, smoczej skórze. On trzymany był jak łotr w szponach feniksa. Ognisty ptak nie zastanawiał się czy jest mu wygodnie. Kiedy za bardzo się wiercił, to puszczał go wysoko nad ziemią, a potem łapał. Wyglądało to tak, jakby ta zabawa podobała się feniksowi. Dębosz miał jej jednak dość. Przestał się wreszcie wiercić, bo bał się, że ogromne szpony znów go puszczą. Tak, więc reszta podróży minęła wszystkim w spokoju. Lecieli wśród chmur nad Zieloną Doliną, aż w końcu znaleźli się nad zamkiem. Smok obudził Wojtka i wylądował przed feniksem. Do zamku szybko zbiegli się ludzie. Rycerze ustawili się na placu zamkowym, a król prędko wybiegł razem z księżniczką na wielki balkon. Król Augustus nie mógł uwierzyć, że Wojtek cały i zdrowy wrócił z powrotem. W dodatku siedział na grzbiecie ogromnego i strasznego smoka, a obok nich unosił się w powietrzu feniks, który trzymał w szponach Dębosza. Jak król to zobaczył, to uniósł się od razu:

   – Co to ma znaczyć?! Jak śmiesz, tak traktować książęcego brata?! Puść go w tej chwili! 

Śmiałek nie uląkł się króla. Zabronił feniksowi wypuszczania Dębosza, choć ten już ledwo zipał. Sam za to zabrał głos: Wykonałem zadanie! Dębosza nie wypuszczę! Chyba, że do lochu! – Król zmarszczył brwi i chciał nakrzyczeć na Wojtka, ale ten mówił dalej i nie dał władcy dojść do słowa:

   – Dębosz strzelał do mnie z łuku! Chciał się mnie pozbyć! I ty królu wiedziałeś o tym! Sam mu kazałeś, to zrobić! O wszystkim wiem! Bałeś się królu, że mi się uda! Nie chcesz oddać mi Złocieńki za żonę i nie chcesz zrzec się tronu! Ale przyrzekłeś, więc musisz! 

Poddani króla nie mogli uwierzyć, że ich król jest, aż tak podły. Wszyscy zebrani jednym głosem poczęli wołać:

   – Oddaj tron! Kłamca!

Król próbował jakoś wybrnąć z sytuacji. I nagle coś mu się przypomniało:

   – Jak śmiesz oskarżać swego króla o taką nikczemność! Sam zaś dopuściłeś się najgorszego przestępstwa! Odpowiesz za nie!

Ludzie umilkli. Sprawa Wojtka nie została rozwiązana. Nie było nikogo kto mógłby potwierdzić, że syn chłopa jest niewinny. Mieszkańcy Zielonej Doliny nie wiedzieli komu mają wierzyć. Na zamku był smok, ale przecież smok, jak każde zwierze nie potrafi mówić. Przynajmniej tak wszyscy myśleli. Król rechotał tak okropnie, że aż własna córka się go wystraszyła. Wtedy nagle przemówił smok:

   – Ty okrutniku! Nie pozwolę ci skrzywdzić mojego przyjaciela! On jest niewinny! A ty jesteś winny! Winny złu, które wyniszcza ten kraj!

Wszyscy zebrani zlękli się. Smok przemówił. Dla nich było to nie możliwe. Gdy jednak lęk znikł ludzie wzburzyli się na króla. Uwierzyli słowom smoka. I chcieli zgładzić króla, a ten krzyczał wystraszony:

   – Dębosz! Dębosz! Spytajcie jego! On powie, że ja nie kłamie!

Na skinienie Wojtka feniks puścił Dębosza na ziemię. A on zlękniony odpowiedział:

   – Król! Król kłamie! On to wszystko wymyślił! Błagam cię! Królu Wojtku! Wybacz mi! I nie wtrącaj mnie do lochu!

Lud za Dęboszem zaczął wykrzykiwać:

   – Król Wojtek! Król Wojtek! Precz z Augustusem!

Już prawie strącony z tronu król Augustus wściekł się okropnie. Nie chciał dopuścić do tego, aby ktokolwiek odebrał mu tron i jego skarb, którym była Złocieńka. Złapał ją za złoty warkocz i wciągnął do środka. Księżniczka próbowała się uwolnić, ale nie mogła. Augustus trzymał jej warkocz bardzo mocno. W dodatku obwiązał ją chustką, aby nikt jej nie usłyszał. Ciągnął tak w stronę lochów, ponieważ tam właśnie chciał ją uwięzić. Pomyślał, że jeśli tak zrobi, to zmusi Wojtka do poddania mu się. Wyszedł z zamku i szedł za tłumem, żeby nikt go nie zauważył. Śmiał się po cichu, kiedy patrzył jak smok bezowocnie zagląda do wszystkich okien i nie może znaleźć księżniczki. Wszyscy głośno krzyczeli i domagali się, aby król wypuścił księżniczkę. Nikt jednak nie pojawiał się w oknie. Gdy król zbliżał się już do drzwi zamkowych lochów, to ze środka placu zauważył go Dębosz. Wskazał w stronę króla i donośnym głosem zawołał:

   – Tam jest król! Ciągnie księżniczkę do lochów! – Tłum ruszył w stronę Augustusa jak dziki. Feniks jednak był szybszy. Złapał króla i Złocieńkę w szpony, a potem postawił ich przed Wojtkiem. Puścił księżniczkę, a ona od razu pobiegła do ukochanego. Zastygli przez chwilę w swoich objęciach. Czule się ucałowali. W końcu Wojtek zwrócił się do wszystkich zebranych:

   – Mieszkańcy Zielonej Doliny! Proszę Was o ciszę! Chciałbym coś powiedzieć!

Zanim skończył Dębosz zdjął koronę z głowy Augustusa i podszedł do Wojtka. Padł przed nim na kolana, pochylił głowę i podał mu koronę. Nie wiedział co ma powiedzieć, aż w końcu wydusił:

   – Królu Wojtku! Przyjmij ten symbol władzy nad Zieloną Doliną!

Wziął do ręki koronę i rozejrzał się. Wszyscy poczęli klaskać i wiwatować. Śmiałek dał znać ludziom, aby ucichli i rzekł ponownie:

   – Najmilsi! Czy tego chcecie? Czy chcecie, abym prosty syn chłopa został waszym królem?

Zanim ktokolwiek odezwał się, to Złocieńka zabrała głos:

   – Tak! Chcę, abyś był królem Zielonej Doliny!

Wraz z radosną księżniczką wszyscy poczęli wołać:

   – Wojtek król!

Tak też się stało. Złocieńka włożyła Wojtkowi koronę na głowę. Wiwaty i okrzyki radości stały się jeszcze głośniejsze. Smok podsadził zakochanych na królewski balkon. I patrzyli oboje na radujących się mieszkańców ich kraju. Jednak radość została przerwana. Kupiec, który wcześniej żądał od Augustusa oddania chłopom ziemi, teraz zwrócił się do nowego władcy:

   – Wasza wysokość! Nie możemy świętować póki nie rozkażesz czegoś w sprawie tych dwóch!

I wskazał kupiec na byłego króla oraz na Dębosza. Obaj zlękli się, ale Augustus bardziej. Przestraszył się, że Wojtek odpłaci mu tym samym, co on wcześniej chciał mu zrobić. Nowy król nie miał jednak złego serca. Kazał łotrom zbliżyć się do królewskiego balkonu, a potem odrzekł:

   – Dęboszu! Choć chciałeś mnie skrzywdzić, to z powodu okazanej mi potem dobroci ułaskawiam cię. Jednak, aby w pełni były ci przebaczone winy musisz przez rok pracować u chłopów w sadach królewskich!

Dębosz schował dumę do kieszeni. Był wdzięczny, że nie zostanie wrzucony do lochu. Ukłonił się, a potem podziękował królowi Wojtkowi za łaskę. Następnie przemówił Wojtek do Augustusa:

   – A cóż mam zrobić z tobą? Byłeś królem, ale myślałeś tylko o sobie i to cię zgubiło! Powinienem wtrącić cię do lochu! Jednak jesteś ojcem mojej ukochanej, dlatego i tobie okażę łaskę! Będziesz musiał odpracować swoje złe uczynki. Dam ci do pomocy kilku rycerzy oraz kilku rzemieślników i z ich pomocą, ale też pod ich rozkazami zbudujesz schody. Schody, po których każdy będzie mógł wejść na Wielką górę i cieszyć się skarbem od gwiazd. Masz na to rok! Potem będziesz mógł odpocząć!

Jak rozkazał tak, też się stało. Wojtek natomiast wyprawił wielkie wesele, na które zaprosił całe królestwo. Był na nim smok, feniks, a nawet syreny i król Harpunin. Wesele trwało siedem dni, a po nim odbyła się uroczysta koronacja na króla i królową Zielonej Doliny. Radości nie było końca. Wszyscy cieszyli się nową parą królewską. W szczęściu, zgodzie i radości panowali wspólnie przez wiele, wiele lat. Nikt na nich nie narzekał. Zasłynęli w Zielonej Dolinie z mądrości i dobroci oraz sprawiedliwości. Praca Augustusa i Dębosza też nie poszła na marne. Obaj, kiedy doświadczyli ciężkiej pracy zmienili się. Stali się dobrymi ludźmi. Wojtek cieszył się ze wszystkich najbardziej. W końcu przecież po wielu trudach pojął za żonę swoją ukochaną. Nigdy już niczym się martwił. Królestwo, którym władał odrodziło się. I jak to bywa w takich historiach, wszyscy żyli długo i szczęśliwie!