Fragment „Siedem dni do zakochania” rozdział I

IV

Minęło południe. Nie wiem co bym zrobiła bez zegarka. Korony drzew są tak gęste, że ledwo można dostrzec prześwity słońca. Pan Mario jest bardzo czujny. Sprawdza tropy co kilka kroków. Ale chyba oddaliliśmy się od tamtego miejsca już dość odpowiednio. Dziur tu, a dziur. Tyle szczelin i te wystające korzenie… Znowu bym wpadła na pana przewodnika albo i gorzej… Jednak refleks ma dobry. Zginęłabym tu sama… Na szczęście żyje, nic mi nie jest. Godziny mijają… W końcu możemy odpocząć. Ekspert stwierdził, że odeszliśmy dość daleko, by czuć się bezpiecznie. Cieszę się niezmiernie. W końcu mogę usiąść… Skwar, duża wilgoć… To nie problem. Problem stanowi wczesna kolacja. Pieczony ptasznik… Ja mam to jeść…? Nie mogę… Ale w końcu przyjechałam tu po to, aby spróbować nieznanego. I to nawet okropnego nieznanego… Dobra, spróbuję. Hm… W sumie, to nie jest takie złe. Trochę smakuje jak kurczak. Zaczęłam, to muszę skończyć. Chociaż główkę ma oderwaną. Inaczej bym tego nie zjadła. Haha! Zaskakuję pana Maria krok za krokiem. Siebie też zaskoczyłam. Nie sądziłam, że zjem pająka…

Łał! Co za widok. Ile tu papug?! Niebieskie i różowe. O! Są zielone. Urocze, takie maleńkie dzióbki i te świdrujące oczka. Haha! Usiadła mi na ramieniu! Śliczna! W życiu bym się tego nie spodziewała. A ty cwaniaro! Ukradła mi orzecha… No jak ona mogła. Miałam nadzieję, że się zaprzyjaźnimy. Pan Mario znów się ze mnie śmieje. Masz wybujałą wyobraźnię. Ja ją chociaż mam… Najpierw wąż, a teraz papuga. Przynajmniej, to orzech poszedł do odstrzału, a nie ja.

Za jakieś dwie godziny ma się ściemnić na dobre. Trzeba się sprężać, żeby znaleźć odpowiednie miejsce do spania. I bez tego jest szaro i brązowo. Chociaż nie…! Z daleka dostrzegam kwiaty. Jest ich nie wiele, ale są piękne. Fioletowe. Hm… Pan Mario znów przemówił. Miło się go słucha, kiedy opowiada, o tym co nas otacza. Jest taki przejęty i skupiony, kiedy to mówi. Mógłby wykładać. Ale pewnie wtedy nie byłby tak bardzo intrygujący… A co on robi? Wspina się po lianach na drzewo. Tylko po co? Ach… Rozgląda się. Wątpię czy coś zobaczy. Za to ja coś widzę. Coś się rusza w oddali. Wyjmę lornetkę. To pekari! Jakie maleńkie! Kto by pomyślał, że mogą być takie urocze. Oj! Idziemy dalej. Szkoda. Chciałam jeszcze na nie popatrzeć. No cóż, robi się późno.

V

Jesteśmy na miejscu i śpimy na drzewie… Problem, w tym że nie umiem się wspinać. Zaraz Ci pomogę. Od razu poczułam się lepiej. Wciągnie mnie na górę? Nie. Jednak nie. Zrzucił linę. Przywiązał ją do gałęzi. Mam nadzieję, że i tak mi pomoże. Eh… W górę! Po trochu… Po troszeczku… To tylko kilka ogromnych metrów… Zaraz dostanę zawału… Akurat teraz musiał obudzić się we mnie lęk wysokości… Jeszcze kawałek… Już prawie… Udało się! Dałam sobie radę. Z małą pomocą… W plecaku zostały jeszcze kanapki. Zjem trochę przed spaniem. Robi się zimno. Te pledy wcale tak dobrze nie ogrzewają. Ściemnia się. W sumie, to już jest ciemno… Zaczyna mnie trząść. Temperatura w nocy mogłaby tak nie spadać… Pan Mario ma jakiś cudowny pomysł na ochłodzenie. Przytulanie…? Chyba specjalnie wziął takie cienkie pledy… Nie chce zamarznąć. Nie ma wyjścia.

Przysunął się trochę bardzo za blisko. No tak… Jeszcze będzie mnie obejmował… Nie ma co marudzić. Przynajmniej zrobiło się cieplej. Eh… Przytulę się trochę bardziej. Chyba się nie pogniewa? Nie mam siły… Idę spać… Ale on ciepły!

Mam nadzieję, że spodobał się Wam ten fragment 🙂 Pierwsza część „Siedem dni do zakochania” pojawiła się na blogu 29 kwietna 2017 roku. Do tej pory opowiadanie było w całości dostępne. Jednak przyszedł czas na te romantyczną opowieść 🙂 Blogowe opowiadanie przemieniło się w książkę 🙂 Książka ta jest pod tym samym tytułem „Siedem dni do zakochania” i wkrótce będzie dostępna 🙂 Data wydania została zaplanowana na 1 luty, jednak pojawił się mały poślizg i kilka poprawek 🙂 Więcej informacji już niedługo… 😉 Tym czasem zapraszam Was do kontaktu i czytania oraz oglądania blogowych zawartości 🙂

Pozdrawiam

Kmacisia ❤