Nastał świt. Wraz z pierwszymi promieniami słońca odezwały się także koguty. Antonii zwlekł się z łóżka. Bardzo jeszcze śpiący ubrał się powoli. Małymi kroczkami podszedł do okna i wyjrzał na zewnątrz. Słońce raziło go po oczach. Przetarł je i usiadł jeszcze na chwilę. Czuł się bardzo dobrze na duszy, ale kiepsko na ciele. Zeszłe popołudnie spędził w stajni. Przełożony nie żałował mu pracy. Jak na pierwszy raz było to dla niego za dużo. Jednak nie marudził. Poprawił posłanie i zszedł na dół do karczmy. Czysty i dobrze ubrany zwrócił na siebie uwagę gospodyni. Jednak zbywał ją przy każdym pytaniu. W końcu po krótkiej dyskusji zamówił śniadanie, lecz niezadowolona z odpowiedzi kobieta zbyła go tak samo i rzekła:

– Wybacz kochanieńki, ale śniadania już nie ma. Zjedzone!

Antoni popatrzył zaskoczony na kobietę, rozejrzał się po karczmie i odpowiedział żartobliwie:

– Właśnie widzę! Taki ruch z samego rana, że aż krzesła puste!

Po tych słowach skłonił się lekko na pożegnanie i opuścił karczmę. W brzuchu bardzo mu burczało, ale nie przejął się tym specjalnie. Pomyślał tylko, że może pani Amelia znów zaprosi go na obiad… Szedł tak i szedł. Minął ulicę albo dwie. Spostrzegł nagle zakład szewski i ruszył w jego kierunku. Było już otwarte. Szewc, pracowity człowiek od razu poznał młodzieńca, który dał mu niezłą sumkę za parę butów.

Witaj chłopcze! – zawołał wesoło zgarbiony staruszek.

Witam pana szewca! – odpowiedział z uśmiechem Antoni.

Mam dla ciebie buty. Mam nadzieję, że będą się podobać. – odrzekł szewc.

Antoni wziął buty do ręki. Obejrzał je i włożył na nogi. Potem spojrzał na nie jeszcze raz i zrobił w nich kilka kroków.

Buty są w sam raz. Biorę! – powiedział z radością Antonii.

A czy mógłby mi pan szewc, uszyć jeszcze jedne? Takie odświętne? – zapytał jeszcze.

Oczywiście! Przyjdź jutro. Na jutro będą gotowe.

Młodzieniec podziękował, skłonił się i ruszył w nowych butach do pracy. W drodze kilka osób zaczepiło go z ciekawości. Chcieli wiedzieć skąd ma pieniądze na ubrania, a był i taki, co powiedział, że na pewno ukradł. Przykro było słuchać takich oszczerstw, ale swoim zwyczajem odpowiadał każdemu „Szczęść Boże”. Wtedy każdy machnął na niego ręką i poszedł dalej. Antonii także poszedł przed siebie. Minął kilka ulic i znów stanął przed wielkim domem. Patrzył tym razem na porastające budynek czerwone róże. Podszedł bliżej ściany i urwał jedną z nich. Zaraz też wszedł po schodach i stanął pod drzwiami. Zanim, jednak złapał za sznureczek od dzwoneczka, to drzwi otworzył mu lokaj. Lekko uśmiechnął się do młodzieńca i wpuścił go do środka. W salonie czekała już pani Amelia. Gdy zobaczyła chłopca, to bardzo się ucieszyła. Jednak, gdy zauważyła różę w jego dłoni, zapytała:

Czy to moja róża?

Tak. – odpowiedział Antonii.

Czy jest dla mnie? – zapytała ponownie.

Młodzieniec poczerwieniał i pokręcił głową. Wziął głęboki wdech i odpowiedział po chwili:

– Chciałem ją dać panience…

Panience? Jakiej panience? – zapytała zaskoczona staruszka.

Pani Amelio. Nie zmam jej imienia…

Pani domu zaśmiała się, aż łzy napłynęły jej do oczu. Spojrzała na Antoniego i chwilę się zastanowiła. W końcu przyszła jej do głowy pewna myśl.

– Czy chodzi ci o moją pokojówkę, Antosiu?

Tak… – Młodzieniec znów się zaczerwienił.

Mój drogi chłopcze. Moja pokojówka ma na imię Zuzanna. Tylko pamiętaj, że przyszedłeś tu do pracy. Ja nie organizuję swat. – oznajmiła z uśmiechem pani Amelia.

Po tych słowach wstała i wyszła z salonu. Antoni dalej siedział ze spuszczoną głową, tyle tylko, że policzki mu zbladły. Przekładał różę z ręki do ręki i nawet nie zauważył, kiedy pokaleczył całe dłonie. Po chwili wróciła pani Amelia. Nie była sama. Wraz z nią do salonu weszła Zuzanna. Starsza pani cały czas miała uśmiech na twarzy. Jednak, kiedy tylko spojrzała na dłonie Antoniego, to bardzo się przeraziła. Kazała pokojówce przynieść szybko czystą wodę i opatrunek. Młodzieniec zmieszał się trochę, gdyż nawet nie zauważył, że się pokaleczył.

Co ty zrobiłeś? – zapytała zdenerwowana pani Amelia.

Chyba skaleczyłem się różą…? To tylko kilka drobnych dziurek. – odpowiedział z uśmiechem Antonii.

Pani Amelii, jednak nie było do śmiechu. W jednej chwili kazała usiąść młodzieńcowi i pokazać całe dłonie. Według prośby pani domu, Zuzanna zajęła się poranionymi dłońmi. Obmyła je wodą, otarła i zawiązała opatrunek, ale tylko na lewej dłoni. Na prawej nie było za wiele ukłuć, ale na lewej już dużo więcej. Przez cały ten czas Antonii przypatrywał się pracy dziewczyny. Obserwował jej ruchy i piękną, bladą twarz. W pewnym momencie zaczął uśmiechać się od ucha do ucha. Wziął do ręki różę i podał ją pokojówce.

To dla ciebie Anie… Zuzanno! – powiedział uradowany.

I dziękuję! – dodał.

Zuzanna spojrzała niepewnie w stronę pani Amelii. Pracowała i nie wiedziała, czy może wziąć te różę?

Weź ją drogie dziecko. – odparła staruszka.

Po to cię poprosiłam. – dodała.

Pokojówka zarumieniła się z lekka. Wzięła różę, podziękowała i szybko wyszła z salonu. Antonii odprowadził ją wzrokiem do drzwi. Pani Amelia szybko, jednak wróciła go na ziemię. Stanęła tuż przed nim i zdenerwowana zapytała:

Co ty wyprawiasz? Czyś ty oszalał?

Pani dobrodziejko! Ja nie specjalnie… Tak jakoś przekładałem te różę z ręki do ręki… I samo wyszło…

Samo wyszło?! – zapytała gniewnie jeszcze raz.

Po chwili jednak ochłonęła. Wskazała palcem jadalnie i wręcz przykazała Antoniemu zjeść śniadanie. Nagrabił już sobie, więc nawet nie mówił, że od rana chodzi głodny. Zjadł posłusznie i wypił wszytko co lokaj przed nim postawił. Najpierw dużą miskę owsianki, a potem chleb z miodem. Niczym nie pogardził. Cieszył się, że dostał znów dobry posiłek. Chociaż wcale na niego nie liczył. Kiedy zjadł podziękował bardzo i przeprosił panią Amelię za swoje głupie zachowanie. Potem ukłonił się i odszedł.

W stajni czekał już na niego Albert, który był głównym i jak dotąd jedynym stajennym. Przywitał on Antoniego i kazał mu zwieść ze stodoły słomy, a potem siana. Sam już wysprzątał całą stajnie i teraz brakowało, tylko słomy i siana dla koni. Młodzieniec podwinął rękawy, złapał za widły i wrzucił je do taczki. Kiedy Antoni już poszedł, to Albert udał się na zasłużony odpoczynek. Był bowiem w stajni już bladym świtem. Zbliżała się niedziela i pani Amelia miała przyjąć gości, dlatego też wszędzie musiał panować stosowny porządek.

W tym czasie Antoni dotarł do stodoły. Była ona oddalona od stajni mały kawałek. Otworzył wielkie, drewniane drzwi, a do środka od razu wpadł ogrom światła. Zaraz też wprowadził taczkę i postawił ją obok stogu ze słomą. Złapał za widły i wbił je w stóg. Zaraz też podniósł ogrom słomy i przerzucił ją do taczki. Schylał się tak i prostował, aż w taczce było czubato. Potem szedł i rozrzucał słomę tam, gdzie konie miały swoje miejsca do spania. Była to żmudna i ciężka praca. Jednak nie przeszkadzała mu. Cieszył się tylko, że nie musi dźwigać wiader z wodą i wywozić gnoju, jak dzień wcześniej. Śmiał się za każdym razem, kiedy przypomniał sobie o tym. Z początku wywrócił się kilka razy razem z wiadrami. Wszyscy, którzy go widzieli mieli ubaw po pas. Pani Amiela pokręciła, wtedy tylko głową i kazała mu się przebrać. Dobra kobieta – pomyślał….

Zbliżyło się południe. Każdy koń miał już na swoim miejscu słomę. Brakowało jeszcze siana. Młodzieniec zmęczył się już bardzo, ale pomimo to chciał iść jeszcze po siano. Na powrót wrzucił widły do taczki, złapał za nią i już chciał iść do stodoły, kiedy nagle zawołał go Albert.

Antoni! Chodź tutaj!

Jak tylko usłyszał Alberta, tak zawrócił od razu. Odłożył wszystko i wyszedł ze stajni. Razem ze stajennym czekała na Antoniego pokojówka. Na życzenie pani Amelii przyniosła mu świeżo upieczone bułki i mleko.

Pani prosiła, żeby przynieść ci posiłek. – Zuzanna uśmiechnęła się i podała młodzieńcowi tacę z jedzeniem.

Antoni znów się poczerwienił i podziękował. Dziewczyna uśmiechnęła się tylko i szybko wróciła do domu. Zaraz też Albert roześmiał się głośno i mocno klepnął Antoniego w plecy.

Eh… Młody! – śmiał się dalej.

Z czego się śmiejesz? – zapytał zdziwiony i dalej czerwony na twarzy Antonii.

Wpadła ci w oko! To widać! – odparł ocierając oczy.

Antonii zawstydził się. Nic na to nie odpowiedział i tylko uśmiechnął się do stajennego. Poszedł zaraz umyć twarz i ręce.  Po chwili wrócił. Usiadł na ziemi przy stodole i zaczął jeść. Ze smakiem łapał za kolejne bułki i popijał je mlekiem. Kiedy zjadł, oddał do kuchni tacę. Złapał też zaraz za taczkę z widłami i poszedł z powrotem do stodoły. Tym razem, tylko po siano. Ganiał tak z miejsca na miejsce. I Zastanawiał się tylko, czy Zuzanna też będzie jutro w kościele…