Wschód słońca zajaśniał nad Zieloną Doliną. Cała kraina z wolna budziła się do życia. Byli jednak tacy, którzy wyprzedzili poranne słoneczko, by stawić czoła wyzwaniu. Tymi rannymi ptaszkami byli Wojtek i Książę Północy, a na imię mu było Dęboszyn. Obaj stawili się jeszcze przed świtem, by rywalizować o rękę księżniczki. Jednak to nie miała być zwykła walka jak na turniejach rycerskich. Czekało ich bowiem spotkanie z ogromnym smokiem, który mógł ich spalić jednym kichnięciem. Na placu zamkowym zebrało się trochę poddanych króla Augustusa z okolicznych wiosek, a większość ciekawskich i obecnych w zamku stanowili dworzanie króla. Zebrani sprzeczali się ze sobą w oczekiwaniu na króla i księżniczkę. Jedni współczuli i żegnali się ze śmiałkami, inni się z nich śmiali, a jeszcze inni mówili, że to wariaci. W końcu kto wyrusza w taką podróż? Wojtek i Dęboszyn nie zwracali uwagi na gadanie ludzi. Dęboszyn jako największy książę Zielonej Doliny uważał, że nic mu nie grozi. Był odważny, silny i wygrał wiele bitew dla króla Augustusa. Od dziecka zawsze dostawał to czego chciał. Był bardzo zarozumiały i nie liczył się z nikim. Wojtek natomiast różnił się od księcia Dęboszyna. Nie chciał sławy, nie chciał też tronu. Wojtek marzył tylko o księżniczce. Zanim wyruszył na służbę do króla Zamorza często bywał w zamku króla Augustusa. Przywoził świeże owoce z sadu swoich rodziców do zamkowej kuchni i tam wielokrotnie widział Złocieńkę. Księżniczka była tak piękna, że Wojtek od razu się w niej zakochał, ale jeszcze bardziej podobała mu się jej dobroć i mądrość. Niestety jako syn chłopa nie miał szans u księżniczki. Kiedy więc nadarzyła się okazja postanowił, że góry przeniesie, aby tylko zyskać miłość i rękę Złocieńki. Tak jak i Wielki Książę był Wojtek wprawiony w boju, i choć był z niego człowiek prosty, to był też mądry, i dobry. Tak więc jeden śmiałek wcale nie różnił się od króla, ale za to drugi wyróżniał się bardzo.

Dwór cały oczekiwał ich Królewskich Mości dość długo. Kiedy jednak słońce całkiem wynurzyło się z morza, wtedy na wielkim balkonie pojawił się król Augustus i księżniczka Złocieńka. Nagle wszyscy na placu poderwali się do góry. Książę i Wojtek ukłonili się pięknie i stanęli na baczność. Król zerknął tylko z balkonu na przybyłych i rozsiadł się na swoim tronie. Księżniczka nie chciała za to spocząć na swym tronie, wolała ona wpatrywać się w młodzieńców gotowych oddać za nią życie. Wreszcie wybiła godzina siódma. Śmiałkowie wsiedli na konie, wyjęli z pochw miecze i unieśli je wysoko w górę, a potem przyrzekli królowi, że nie wrócą bez wypełnienia zadania. Tłum choć wątpił w śmiałków zaczął głośno wiwatować. Król leniwie podniósł się z tronu i życząc powodzenia śmiałkom rozkazał, aby wyruszyli w drogę. Skłonili się jeszcze raz w stronę księżniczki, a ona ze łzami na swych bladych policzkach, ale i z wielką radością machała im na pożegnanie. Rycerze króla ustawili się w szeregu i z honorami odprowadzili Wojtka i Dęboszyna w kierunku zamkowej bramy. Okrzyki radości dalej dobiegały z placu zamkowego, a obaj śmiałkowie ruszyli przed siebie galopem, nie oglądając się już na nikogo.

I tak jechali przez łąki, i przez pola. Mijali jeziora i rzeki. Mgła, deszcz, grad nie zatrzymywały ich w drodze. Jednak w końcu musieli się zatrzymać. Podróż była dla nich trudna, ale nie dlatego, że bali się smoka. Powodem ich trudu byli oni sami. Przez dwa dni wspólnie podróżowali razem. Jednak bardzo przeszkadzało im to, że obaj chcieli wygrać zadanie. Nawet w pewnym momencie zaczęli się kłócić. Tak było właśnie w czasie postoju, kiedy to Dęboszyn zaczął bardzo naśmiewać się z Wojtka.

–  Synu chłopa! Do mnie, ale już! – krzyczał.

Wojtek udawał, że go nie słyszy i poił swego konia.

– Synu chłopa! Nie ociągaj się! Przynieś mi wody z rzeki! W końcu tylko do tego się nadajesz! – i drwił tak Wielki Książę z Wojtka – Kiedy już ujarzmię smoka, to może pozwolę ci szorować moje buty, bo w końcu pewnie nic innego nie potrafisz! – śmiał się.

Wojtek jednak spojrzał tylko na niego i położył się pod jabłonią, by chwilę odpocząć. Nie chciał na początku kłócić się z nikim i na takie głupoty marnować czasu. Książę jednak, gdy zobaczył, że Wojtek go nie słucha, rozgniewał się na i rzucił w niego jakimś kijkiem, który leżał mu pod nogami. Wojtek wstał i uniósł się na Dęboszyna:

– Co ty sobie wyobrażasz? Nie jesteś wcale lepszy ode mnie! Król pozwolił mi walczyć o rękę księżniczki tak jak i tobie, więc jak coś chcesz to sam sobie przynieś!

Wojtek grzmiał tak na Księcia, a ten przestraszył się, gdyż Wojtek był od niego większy. Na tych słowach jednak nie skończył i sam zaczął przytykać księciu.

– Uważaj, bo następnym razem to ja cię rzucę tym kijem! I uważaj, bo jeszcze ty będziesz mi szorował buty!

Dęboszyn zaczął się śmiać tak głośno, że aż ptaki przestraszyły się i odleciały w popłochu z drzewa jabłoni. Pomimo lęku przed Wojtkiem, Dęboszyn czuł się lepszy i ważniejszy. Dlatego nie przestał wcale dokuczać Wojtkowi.

– Hahaha! Co ty mówisz!? Ale ty głupi jesteś! Nie masz szans ze smokiem, a tym bardziej u księżniczki! Taka piękność będzie moja i tron też!

I tu się książę pomylił. Powiedział o kilka słów za dużo. Wojtek zezłościł się bardzo na Dęboszyna, kiedy ten powiedział, że księżniczka będzie jego. Złapał wielki konar wystający z jabłoni i wyrwał go razem z korzeniami. Podniósł tę wielką maczugę i już chciał rzucić nią w księcia, ale nagle się zatrzymał. Położył ciężko konar na ziemi, złapał księcia za koszulę i podniósł go do góry.

– Drogi Książę uważaj lepiej na to co mówisz! Ruszyłem w podróż, żeby walczyć ze smokiem, a nie żeby tłuc księcia, który myśli jak osioł. Radź sobie sam! Nie pozwolę ci, ażebyś mnie obrażał! Nie skrzywdzę cię też, bo księżniczka, by mi tego nie wybaczyła. A teraz radź sobie sam! – Wojtek powtórzył jeszcze raz to samo.

Puścił księcia, wsiadł na konia i ruszył sam w drogę. Źle się czuł z tym, że pozwolił sobie na takie zachowanie. Pomyślał, że tak to mógł w bitwach łotrów bić. A teraz to nie bitwa z łotrem tylko szlachetne zadanie i to bardzo trudne. Jak ujarzmić smoka? Łatwiej już byłoby go po prostu stłuc. A tu trzeba przyjechać na jego grzbiecie. Tego Wojtek nie wiedział. Nie wiele myśląc pospieszył konia. Jechał tak kilka godzin, aż słońce zaczęło zachodzić. A gdy się już ściemniło, znalazł się na granicy Ciemnego lasu.

Dziwny to był las. W powietrzu unosił się złoty pył, a krople rosy na liściach przypominały morskie perły. Drzewa w tym lesie były ogromne, stare i powykręcane. Zwierząt nie było widać, a słychać było tylko pohukiwanie sowy i szum strumienia. Wojtek zostawił konia przed lasem przy małym stawie, by miał gdzie się napoić i sam wszedł do lasu. Kroczył po woli dróżkami wydeptanymi przez sarny. Szedł tak i szedł, i zląkł się odrobinę. Usłyszał bowiem sapanie i pomrukiwanie tak głośne, jakby w lesie grzmiało. Jednak zaraz po tych pomrukach chrypiące wycie. Wycie to brzmiało tak jakby jakieś ogromne zwierzę cierpiało z bólu. Domyślił się Wojtek, że tak głośny może być tylko smok, ale nie wiedział czy książę go dopadł, czy może smokowi coś się stało. Ruszył zatem w stronę tych przeraźliwych krzyków i jęków.

Słońce zaszło już na dobre i gdyby nie złoty pył unoszący się w powietrzu i księżyc, to Wojtek nic, by nie widział. Szedł jednak opierając się o drzewa, bo i tak zbyt wyraźnie nie widział. W końcu potknął się o gałąź, a kiedy wstał przyuważył na drzewie bluszcz. Bluszcz ten nie był jednak zwyczajny, ale trujący. Znał go Wojtek z kraju króla Zamorza, ale dziwił się, gdyż w Zielonej Dolinie go jeszcze nie widział. Była to tak niezwykła roślina, że po zjedzeniu jej można było zachorować na śmierć, ale po wymieszaniu jej z sokiem wierzby goiła i leczyła wszelkie rany. Tak nauczyli Wojtka, kiedy wojował. Zerwał, więc bluszcz i choć sparzył lekko ręce, to zwinął go jak linę i wrzucił do swego bukłaka z wodą. Ryk, który słyszał był co raz bardziej rozpaczliwy. Jednak młodzieniec nie poszedł dalej. Wyjął nóż z kieszeni i rozejrzał się. Szukał bowiem wierzby, choć jednej. Smok mógł go pokaleczyć, więc lekarstwo mogło mu się przydać. W końcu dojrzał jedną. Dosłownie kilka kroków od siebie. Wbił kilkakrotnie nóż we wierzbę, a kiedy sok zaczął się sączyć, podłożył w to miejsce bukłak. Wystarczyło kilkanaście kropel.

Wojtek wreszcie wrócił na swoją ścieżynkę. Im bliżej był jamy smoka, tym bardziej czuł swąd dymu i spalenizny. Nie zdążył jednak na czas. Książę ubiegł Wojtka. Dęboszyn bez zastanowienia wskoczył z mieczem w ręku do jaskini i zaczął wykrzykiwać:

– Bestio! Smoku! Koniec z tobą! Od dziś będziesz mi służył! Pokłoń się albo odetnę ci łeb! –

To było najgorsze co mógł książę zrobić. Smok ten był nie tylko wielki i groźny, ale także znał ludzką mowę. Wściekł się na księcia i jednym ruchem potężnego ogona rzucił nim o strop jamy, a potem wyszczerzył ogromne i ostre jak sztylety zęby, i pożarł księcia. Wojtek widział wszystko, gdyż schował się za drzewem naprzeciw jaskini. Przeraził się bardzo. Nie chciał, by smok go pożarł. Ten natomiast w wielkim bólu rzucił się na ziemię i znów zaczął rozpaczliwie ryczeć. Młodzian zastanawiał się czemu ta gadzina tak strasznie jęczy. I kiedy smok odwrócił się na drugi bok, to zauważył Wojtek kolec wbity w tylną łapę smoka. Smok nie mógł go wyciągnąć, gdyż kolec wbił się bardzo głęboko. Był duży, lecz zbyt mały dla smoka, by ten mógł go złapać i wyciągnąć. Wojtek zamyślił się. A gdyby tak pomógł smokowi, to może, wtedy i on pomógł, by jemu. Pomysł był dobry, ale niebezpieczny. Smok przecież mógłby po prostu go pożreć, ale ten postanowił zaryzykować.

Podszedł, więc po cichu do smoczej jamy i poczekał chwilę, aż smok znowu się obróci. I kiedy to zrobił wszedł Wojtek do środka, ale bardzo uważał, by smok go nie zauważył. Zakradł się pomalutku do łapy smoka. Schylił się. I już miał złapać za kolec, kiedy smok poruszył ogonem. Uderzył nim Wojtka tak, że ten poleciał na ścianę smoczej jamy. Ogromnie go to zabolało. Nawet chciał jęknąć z bólu, lecz tylko skrzywił się na twarzy. Podniósł się powoli i ponownie cichym krokiem zbliżył się do smoka. Tym razem jednak bardzo uważał na ogon. Smok przerzucał nim z jednego miejsca w drugie tak, że Wojtek nie mógł złapać za kolec. W końcu smok znów zarzucił mocno ogonem, ale tym razem rzucił Wojtka na skaleczoną łapę. W tym momencie Wojtek wiedział, że musi szybko wyrwać kolec albo będzie po nim. Smok poderwał łeb do góry, ale za nim zdążył zbliżyć się do Wojtka, ten wyrwał wielki kolec ze smoczej łapy. Smoczysko zawyło przeraźliwie. Wojtek zląkł się i odskoczył w bok. Próbował uciec, ale smok groźnie sapiąc przyparł go przednią łapą do ściany. Bestia zawarczała groźnie na młodziana. W końcu smok otworzył szeroko wielką paszczę i już chciał zionąć ogniem, by spalić biedaka, kiedy coś zauważył w rękach swojej ofiary. Był to kolec. Wojtek z przerażenia ścisnął go mocno i nie puszczał. Smok zauważył, że kolec z jego łapy zniknął i trzyma go właśnie człowiek, którego chciał spalić. Postawił smok Wojtka na samym końcu swojej jamy. Usiadł przed nim i znów groźnie zawarczał. Młodzian cały się trzęsąc odłożył kolec u stóp wielkiego gada. I kiedy Wojtek myślał, że teraz to już koniec, to wydarzyło się nagle coś czego się nie spodziewał. Smok przemówił do Wojtka.

– Czego tu chcesz człowieku? Po coś tu przyszedł? Nie bałeś się, że cię pożrę!

Wojtek przeraził się jeszcze bardziej, nie sądził, że smok potrafi mówić.

– Odpowiadaj człowieku!

Zawarczał jeszcze raz smok, wtedy dopiero Wojtek mu odpowiedział:

– Wybacz Wielki Smoku! Nie chciałem ci przeszkadzać! Chciałem tylko ci pomóc! Widziałem jak bardzo cierpisz!

Smok zatrząsł swym ogromnym cielskiem i uderzył z całej siły łapą o podłoże jamy.

– Kłamiesz! Nikt nie lituje się nad smokami!

Wtedy Wojtek dalej zdjęty lękiem, ale już bardziej pewny siebie odparł do smoka:

– Przybyłem do Ciemnego Lasu z bardzo ważną misją! Usłyszałem twój pełen bólu i cierpienia ryk, i przybyłem do ciebie. Zobaczyłem kolec i postanowiłem go wyjąć, lecz bałem się, że mnie pożresz. Dlatego się zakradłem. Proszę cię smoku daruj mi życie!

Smok zmierzył wzrokiem Wojtka i choć był bardzo głodny, gdyż przez kolec nie mógł polować, to nie pożarł go. Pozwolił mu odejść. Młodzian jednak nie chciał wyjść ze smoczej jamy. Smok rozgniewał się na Wojtka.

– Darowałem ci życie, a ty nie chcesz stąd odejść! – zawarczał.

Łapa po wyrwaniu kolca bolała go jeszcze bardziej i smok chciał mieć spokój. Uderzył jeszcze raz łapą o ziemię i wydarł się przeraźliwie na młodziana:

– Wynoś się! Albo cię pożrę!

Wojtek przestał już bać się smoka. Zbliżył się bardzo blisko do niego i zawołał:

– Chcę ci pomóc! Wiem jak! I mogę wyleczyć cię z tej paskudnej rany!

Smok znów zawarczał na młodziana. Nie wierzył Wojtkowi. Obawiał się, że gdy straci czujność, to człowiek, któremu darował życie pobije go i uwięzi. Wojtek jednak się nie poddawał. Postanowił opowiedzieć smokowi całą prawdę.

– Wielki smoku! Nie chcę zrobić ci krzywdy! Potrzebuję za to twojej pomocy!

Smok zdziwił się. Nikt nigdy nie prosił go o pomoc. Postanowił, więc wysłuchać tego pewnego siebie człowieka.

– Smoku! To ty byłeś moją misją! Król mój rozkazał mi, abym ja wyruszył tu i ujarzmił cię. Zapanował nad tobą i przybył na twoim grzbiecie na plac zamkowy. Wszystko, to dlatego, że mieszkańcy tego kraju chcieli go obalić i wydać za mąż jego córkę, księżniczkę. On jednak ułożył zadania niemożliwe do spełnienia. I tylko ten, kto by je spełnił, miałby zostać mężem księżniczki.

Smok obruszył się bardzo, kiedy usłyszał, że król chciał zrobić z niego sługusa. Zaśmiał się też do Wojtka, a raczej z niego.

– A ty taki głupi byłeś i myślałeś, że dasz mi radę?

Młodzian odpowiedział na to:

– Smoku! Nie wiedziałem czy zdołam tego dokonać. Zobaczyłem jednak jak cierpisz i postanowiłem ci pomóc. Miałem nadzieję, że w zamian odwdzięczysz się i pomożesz mi! Nie chcę cię smoku ujarzmiać, ani też zamieniać cię w mego sługę! Proszę tylko byś pozwolił mi wsiąść na swój grzbiet. Zabrał mnie na plac zamkowy, bym mógł pokazać się królowi. A gdy on uzna, że zadanie zostało spełnione wrócisz do siebie, a ja będę mógł podjąć się kolejnego zadania.

Smok zdziwił się bardzo postawą Wojtka. A jak każdy smok miał dar i mógł zajrzeć w serce każdej istoty. I tak też uczynił z Wojtkiem i zobaczył, że serce jego było czyste i dobre. Zgodził się, więc smok. Pozwolił młodzianowi, by ten zajął się jego łapą. Wojtek, więc poszukał na ziemi kilku małych kamieni. Wrzucił je do bukłaka z wodą, bluszczem i sokiem z wierzby, a potem trząsł bukłakiem do tej pory, aż bluszcz rozpadł się na kawałki. Potem zbliżył się do smoczej łapy i wszystko co było w bukłaku wylał na ranę w łapie. Smoka to tak bardzo zapiekło, że aż zionął ogniem przed siebie i zasmolił skały u wyjścia jaskini. Tak zaczął warczeć, i tak zaczął mruczeć, że Wojtek znów się zląkł. Smok rzucił się na niego i przeraźliwie zaryczał. Jednak zaraz odsunął się od niego. Spojrzał na zranioną łapę, a ta zaczęła się już goić. Smok zwrócił swój wzrok w stronę Wojtka i delikatnie się przed nim skłonił.

– Dziękuję ci przyjacielu – odparł.

Zaraz też uchylił ku ziemi skrzydło i znów rzekł:

– Wespnij się na mój grzbiet! Zabiorę cię do króla! Jednak nie jako ujarzmiona bestia, lecz jako twój przyjaciel! Wdzięczny ci będę do końca życia!

Wojtek oddał smokowi lekki ukłon i z ochotą zgodził się na jego propozycję.  Po czym przedstawił się.

Wojtek mnie zwą, a ciebie przyjacielu?

Smok ucieszył się, gdy młodzian od razu nazwał  go przyjacielem.

– Mów mi po prostu Smoku!

Wojtek nie miał nigdy przyjaciela smoka i był chyba pierwszym, który został przyjacielem smoka. Zatem nie wiele się zastanawiając, gdy tylko Wojtek wspiął się na grzbiet ogromnego smoka, to ten od razu ruszył w stronę wyjścia z jamy. Świt już właśnie wschodził. Wojtkowi zostały nie całe trzy dni, lecz jego nowy przyjaciel zapewnił go, że będą na zamku jeszcze dziś. I tak wzlecieli nad drzewa. Wzbili się wysoko w górę, kiedy Wojtek dojrzał swego wiernego konia, który nadal czekał swego pana pod lasem. Uprosił, więc smoka, by zabrał na swym grzbiecie jeszcze jego rumaka. Zgodził się smok i zaraz znów ruszyli w drogę.

Wzlatywali raz to wyżej, a raz niżej. Przepływali wśród chmur. Mijali pod sobą lasy, łąki, rzeki i jeziora. Czas szybko im zlatywał. W końcu byli nad zamkiem. Ludzie z okolicznych wiosek wpadli w panikę. Zobaczyli wielki cień lecący na zamek. Wszyscy rycerze króla oraz cały jego dwór uciekł do zamku, by się schronić przed wielką, skrzydlatą bestią. Trzepot skrzydeł smoka spowodował wielki powiew wiatru, a był tak silny, że ci, którzy nie zdążyli się schować, nie mogli utrzymać się na ziemi. Kiedy smok wylądował, wtedy Wojtek sprowadził swego konia na ziemię i począł głośno wołać:

Dworzanie! Królu! Królu przybądź tu proszę i nie lękaj się!

Wtedy król wychylił się na balkon i odkrzyknął Wojtkowi:

– Król niczego się nie lęka!

Smok zaryczał zatem i wypuścił w stronę balkonu, na którym był król wielki kłąb dymu. Władca doliny przeraził się i bał wychylić ponownie na balkon.

– Królu! – zawołał przyjaciel smoka – Wyjdź na balkon Wasza Wysokość! O to spełniłem twoje pierwsze zadanie! Spójrz tylko! Przybyłem do ciebie na grzbiecie smoka i nie zrobi on krzywdy nikomu o ile ja nie będę tego chciał!

Król uspokoił się, gdy usłyszał te słowa. Zezłościł się, że smok nie pożarł śmiałka, gdy ten go spotkał, ale był też pełen podziwu dla młodziana. Pomyślał, że musi być kimś bardzo wielkim, ale z drugim zadaniem sobie na pewno nie poradzi.

– Przybliż się śmiałku! A więc udało ci się ujarzmić smoka! I w pełni nad nim panujesz? – zapytał podstępnie król.

Wojtek odpowiedział mu po prostu:

– Królu smok ten nie jest moim sługą, poddanym, ani niewolnikiem. Przybył tu ze mną jako mój przyjaciel! Ja jestem w przyjaźni z nim, a on ze mną!

Król parsknął śmiechem.

– Co za głupoty wygadujesz? Jak ta bestia może być czyimś przyjacielem?! Skoro tu jesteś to znaczy, że musiałeś go pokonać i zniewolić!

Smok wściekł się na króla i zaryczał groźnie na niego. Chciał się rzucić na króla, lecz w ostatniej chwili zatrzymał go Wojtek wołając:

– Przyjacielu! Proszę! Nie czyń mu krzywdy!

Dopiero, wtedy smok uspokoił się, a król zrozumiał, że Wojtek mówi prawdę. Był zaskoczony, gdyż śmiałek, którego on posłał na śmierć, dokonał większych rzeczy, niż on od niego oczekiwał. W końcu król stanął o prostych nogach na swym królewskim balkonie i kazał sprowadzić swoją córkę, i dworzan oraz okoliczny lud. Minęło też przy tym niewiele czasu, Wojtek i smok dalej pozostawali na placu zamkowym. Wreszcie zebrali się wszyscy. Księżniczka wbiegła na balkon uradowana. Nie wierzyła służbie, kiedy opowiedzieli jej co się stało, aż sama to zobaczyła. Wielki, czarny i przerażający smok stał na placu zamku, a tuż przed nim śmiałek. Król stanął obok księżniczki i przemówił:

– Poddani! O to wasz śmiałek! Wojciech! Syn chłopa! On to spełnił ponad miarę pierwsze zadanie. I już jutro będzie mógł wyruszyć po następne! Teraz zaś bawcie się!

Król przy tej okazji wyprawił bankiet. Za namową Wojtka sprowadził też kilka sztuk bydła, świń i owiec, by smok mógł się posilić i nikogo innego nie musiał pożerać. Księżniczka Złocieńka była pełna radości jak nigdy. Prosiła swego ojca króla, by pozwolił jej poznać bliżej przyszłego męża. Król pozwolił jej, lecz z wielką niechęcią. Nie wiązał przyszłości z Wojtkiem, raczej miał nadzieję, że tym razem już nie wróci. Nie chciał jednak, by lud znów się buntował, a bał się też, że Wojtek użyje smoka przeciw niemu. Tak, więc zeszła Złocieńka na plac zamkowy do poddanych. Odszukała Wojtka, a gdy go znalazła przywitała się z nim. Wojtek nie mógł uwierzyć, że sama księżniczka przyszła, by go zobaczyć i w dodatku obdarzyła go tak szczerym uśmiechem. Złocieńce dech zaparło, gdy Wojtek zaprowadził ją do smoka. Poprosił też młodzian i uchylił smok skrzydło. Złocieńka wraz ze swym przyszłym narzeczonym weszli na sam smoczy grzbiet i tam w rytm muzyki zaczęli tańczyć. Wojtek czuł się tak jakby zdobył wszelkie skarby świata, choć tańczył tylko z dziewczyną, którą kochał. Kiedy ich taniec się skończył Wojtek złapał delikatną rączkę księżniczki, ukląkł i zapytał:

– Piękna i dobra księżniczko Złocieńko! Czy zechcesz zostać moją żoną, jeśli tylko spełnię zadania powierzone mi przez twego ojca, a mego króla? Księżniczko! Kocham cię od lat, choć ty o tym nie wiesz, ale ja wiem!

Księżniczka zaklaskała w rączki i rzuciła się Wojtkowi na szyję. –

Tak! Wojtku ty będziesz moim mężem i tylko ty!

I tak znów poczęli tańczyć. Gdy słońce zaszło już na dobre, Złocieńka musiała wrócić. Ucałowała swego narzeczonego w policzek, a on ucałował ją w obie rączki. Księżniczka opowiedziała wszystko swemu ojcu, on jednak nie był zadowolony, choć nie pokazywał tego po sobie. Córka dalej była dla niego tylko własnością. Wojtek zaś na grzbiecie smoka udał się w stronę Wielkiego Morza, by na jego brzegu odpocząć, a potem znów zmierzyć się z niemożliwym.

 

Ilustrację wykonała Joanna Lesiak (insta: l_asiiik )

Spodobało Ci się opowiadanie? Napisz o tym w komentarzu 🙂 Subskrybuj blog!

Opowiadanie można wykorzystać i wyłącznie do celów prywatnych. Udostępniając je nie zapomnij powiedzieć/napisać o jego autorze  🙂