Był raz sobie pasterz. Stary człowiek, który każdego dnia pasł stado swoich ukochanych owieczek. Był największym bogaczem świata. Nie miał domu, żony, dzieci ani pieniędzy. Czasem nawet nie miał, co włożyć do ust. Miał jednak coś, czego nie posiadał nikt inny. Wielkie, dobre serce, którym dzielił się z każdym, kogo spotkał. Nie jadł, by osierocone dziecko nie było głodne. Zrzucił z siebie swój płaszcz, jedyne okrycie, by ograbiona kobieta miała się pod czym skryć. W okolicy był jednak też człowiek, który był przeciwieństwem pasterza. Bogaty w pieniądze i sukna książę, który co dzień pił wino w nadmiarze i jadł często, aż do mdłości. Otaczali go bliscy, rodzina i przyjaciele. Dworzanie i służba. Przyszedł jednak dzień, gdy Ci wszyscy ludzie go opuścili, ze względu na jego twarde i okrutne serce. Dnia tego nie drgnęła mu choćby powieka z żalu czy smutku, wybrał się po prostu na spacer. Przechodząc się po włościach, dotarł do góry, na której pasterz pasł swoje owieczki. Zza drzewa przyglądał się już niemalże całkiem nagiemu i wychudłemu starcowi, którego jedynym odzieniem była przepaska na biodrach. Karmił właśnie świeżo narodzone jagnię, któremu zmarła matka. Z największą miłością tulił je i ostrożnie wlewał mu mleko do pyszczka. Książę patrzył i poczuł gniew. Sam miał wszystko, lecz w swej pysze stracił wszystkich, którzy go kochali, a pasterz, mimo iż nie miał nic, kochał więcej niż jakikolwiek człowiek na ziemi. Bogacz podszedł do starca i ze złością na twarzy wyrwał mu jagnię z ręki. Złapał je za gardło i chciał ukręcić delikatny łepek. Pasterz padł na kolana i błagał, by ten nie czynił zwierzątku krzywdy. Nadstawił własny kark, by książę mógł go ukręcić, byle tylko oszczędził jagnię. Bogacz puścił owieczkę i nie wiedział, co ma odpowiedzieć na zachowanie starca. Ten jednak ucieszony upadł mu do nóg i począł je całować z wdzięczności. Książę przeraził się, uderzył starca w twarz i uciekł. Pasterz nic nie zrobił, nie powiedział nawet złego słowa, nawet źle nie pomyślał. Spojrzał tylko w niebo i podziękował Bogu za życie owieczki. Potem wstał i znów począł karmić jagnię. Bogacz nie mógł jednak sobie tego darować. Wydarzenie to chodziło, zanim jak cień. Wino przestało mu smakować, a noce stały się bezsenne. Zrodziło pytanie, lecz brakło odpowiedzi. Wyglądał, jakby bolało go serce, był przerażony, gdyż ulgę w pustce swego serca doznawał tylko, gdy patrzył na starca. Z okna swego pałacu dostrzegał zarys jego postaci na górze, na której ten spędzał swe ciężkie życie. To wciąż było za mało.

Po jakimś czasie książę wrócił na górę i znów przyglądał się pasterzowi, tym razem jednak nie karmił owieczki, a dzielił się miodem z bezdomną kobietą. Patrzył na nią z miłością bez cienia żądzy, choć była piękna i na pół naga, bo jej odzienie całe było poszarpane. To znów wprawiło bogacza w gniew. Wybiegł zza drzewa i złapał za delikatne gardło kobiety, by ją udusić, lecz pasterz znów upadł mu do nóg i błagał o życie kobiety. Nadstawił swoje gardło, by książę mógł z niego wycisnąć życie. Ten puścił kobietę, a starzec objął go za nogi i całował z wdzięczności. Bogacz nie mógł tego znieść, kopnął starca w pierś i uciekł. Pasterz i tym razem nie przeklął ani się nie skrzywił, podziękował Bogu za życie kobiety, po czym podał jej kubek z miodem. Książę zaś rzucał się po komnatach swego pałacu, w którym nie potrafił odnaleźć spokoju. Przestał jeść, nie spał, rzucał się po łożach, na których leżał. Zerkając przez okno, drapał ściany, był wściekły. Człowiek, którego już dwakroć skrzywdził był o wiele większy niż on, miał coś, czego jemu brakowało, czego nie potrafił w sobie odnaleźć.

Po upływie kilku dni znów zakradł się na wzgórze, lecz tym razem pasterz był sam. Siedział na gołej ziemi i przyglądał się swym owieczkom. Bogacz czekał, aż starzec coś zrobi, komuś pomoże, lecz ten tylko lekko się uśmiechał i patrzył na swe stadko. Stał więc tak książę za drzewem kilka dni, gdyż koniecznie chciał zobaczyć dobroć pasterza. On jednak dalej siedział tylko na gołej ziemi. W przeciągu tych dni spadł deszcz. Pasterz schował się z owieczkami do jaskini, która znajdowała się w górze. Bogacz zaś wciąż siedział za drzewem. Zupełnie jakby nie mógł oderwać stóp od ziemi, jakby pragnienie odkrycia niezwykłości pasterza przywiązało go do tego miejsca. Zmarznięty, zmokły i osłabiony ciężko zachorował. Gdy deszcz ustał, znalazł go pasterz. Ledwo żywy nie miał siły, by wykrzesać, choćby jedno słowa. Starzec pozbierał po trochu wełny od swoich owieczek i przykrył nią chorego. Zagrzał owcze mleko z miodem leśnym na małym palenisku i dał mu do picia. Przez kolejnych kilka dni przynosił mu ten zdrowotny napój, a także twaróg, który wyrabiał dla potrzebujących. Poprawiał wełniane okrycie i ocierał spocone czoło, a gdy ten nie mógł spać, podśpiewywał stare kołysanki. Wreszcie książę stanął o własnych nogach, a gdy to się stało, pasterz padł na kolana i podziękował Bogu za życie bogacza. Ten znów nie mógł zrozumieć dobroci pasterza. Bez słowa oddalił się do swego pałacu. Tułał się po swych komnatach przekonany, że jest bliski odkrycia tajemnicy, jaką skrywa pasterz. Chwilami stawał przy oknie i patrzył na górę, wzdychał, po czym łkając, padał na kolana. Coś mocno ukłuło go w serce, coś, czego nie potrafił nazwać ani dosięgnąć, ale bardzo tego pragnął.

Udał się książę po raz kolejny na górę i z ukrycia przyglądał się starcowi. Tym razem pasterz karmił sierotę, małego, brudnego chłopca, w którego oczach malował się wielki smutek, wielki brak. Książę wyszedł z kryjówki, wziął chłopca na ramiona i zaniósł do swego pałacu. Tam sam go nakarmił, umył i ubrał. Patrzył w stęsknione ciepła oczy i widział w nich siebie. Odszukał w pałacu wszystko, co mogło chociaż trochę pocieszyć małego chłopca. Potem wrócił na górę po starca. Na tłustych ramionach zaniósł go do swojej najlepszej komnaty. Nakarmił, umył i ubrał, lecz pasterz zaraz potem wrócił na swoją górę. Bogacz nie mógł znieść zachowania pasterza. Udał się do niego i zapytał, czemu wzgardził jego dobrocią. Starzec spojrzał mu w oczy i odrzekł:

– Synu, masz wszystko i możesz wszystko, ja również. Jestem bogaty tylko na tej górze pośród moich owieczek. Okazałeś mi wielką łaskę, lecz nie dając mi ubranie, a darując życie tym, których miłuje. Dzielę się tym, co mam. Nie mając nic, rozdaje wszystko. Wziąłeś do siebie chłopca, który nie miał nic i dałeś mu wszystko. Czyń tak, a zaznasz szczęścia i pokoju.

Bogacz zamyślił się i powiedział:

– Przecież Cię uderzyłem i to dwukrotnie, a ty ocaliłeś mi życie.

Starzec wskazał ręką na stado i rzekł:

– Popatrz na te owce. Dziś są, jutro ich nie ma. Jedna się rodzi, druga umiera. Jedna jest potulna, a druga gryzie rękę, która ją karmi, ale Bóg kocha je wszystkie. Właśnie takie, dlaczego więc ja mam ich nie kochać.

Książę wzruszył się do głębi, upadł na kolana i ucałował obłocone nogi pasterza. Od tej chwili przychodził do starca i siadał z nim na gołej ziemi, by patrzeć na stado owieczek, a gdy znalazła się jakaś samotna, skrzywdzona dusza, bogacz brał ją na ramiona i zanosił do pałacu. Pałac księcia w końcu się zapełnił tak jak i jego serce.