Od dawna w małym ogródku nie było śniegu. Mijały kolejne zimy, a zamiast śnieżnej pokrywy na gliniastej ziemi wciąż rosła zielona trawa. Amelia i Gabryś stali obok siebie na środku tego kawałka ziemi. Patrzyli w niebo i trzymali się za ręce. Był już późny wieczór, ale im to zupełnie nie przeszkadzało. Czekali tylko na tę jedną chmurkę, która przyniosłaby im odrobinę białego puchu, kilka srebrnych gwiazdek. Po dłuższej chwili wpatrywania się w gwiazdy, wrócili do domu. Usiedli w oknie i dalej czekali na śnieg. Mama zmartwiła się zachowaniem synka i córeczki.

– Co robicie dzieciaki?

Amelia odwróciła się od okna i z ogromnym żalem powiedziała:

– Mamusiu, wciąż nie ma śniegu…

– Spadnie, gdy przyjdzie pora.

– Nieprawda! – obruszył się Gabryś.

Jako jedyny mężczyzna w domu czuł się odpowiedzialny za rodzinę i nie lubił, gdy ktoś mówił nieprawdę, chociaż sam czasem kłamał i był najmłodszy w rodzinie.

– Dlaczego tak uważasz Gabrysiu? – zapytała mama.

– Nie było śniegu i nie będzie śniegu! – wykrzyczał.

– Więc po co wystajesz wieczorami na dworze?

Chłopiec się zmieszał, głupio było mu przyznać, że wcale do końca nie uważa tak, jak przed chwilą się zadeklarował. Odetchnął sobie i spojrzał na swoje brązowe buciki.

– Mam nadzieję, że w końcu spadnie.

– Skoro tak, to warto dalej czekać na śnieg.

Amelia popatrzyła pytająco na mamusię, była trochę starsza od Gabrysia, ale wciąż nie rozumiała wielu rzeczy, które mówiła mama.

– Dlaczego? – zapytała.

– Pomyśl Amelciu, bardzo czegoś pragniesz, chociażby tego śniegu. Prosisz, błagasz i nic się nie dzieje. Masz jednak nadzieję, że to czego pragniesz w końcu się spełni. Mimo, że nie widzisz śniegu, to wciąż wychodzisz sprawdzić, czy zaczął padać. Wiesz jak to się nazywa?

– Jak?

– Wiara.

Mama uśmiechnęła się i przytuliła swoje kochane maluchy. Było już późno i zbliżyła się już pora spania dla dzieci.

– Do łóżek kochani. – powiedziała czule mama.

– Ale jeszcze chwilkę! Tylko chwilkę! Prosimy!

– Tylko chwilkę.

Amelia i Gabryś usiedli znów naprzeciw okna i patrzyli w niebo. Mama usiadła za nimi, objęła swoje dzieci i spoglądała w dal razem z nimi.

– A co jeśli nie spadnie? – zapytał Gabryś.

– Może tak być, ale warto mieć nadzieję i wierzyć.

Mama wiedziała, co mówi, lecz dzieciom wciąż było mało.

– Na dworze jest tak smutno… – żaliła się Amelia.

– I szaro… – dodał niepocieszony Gabryś.

– Nie narzekajcie. Po co? Śnieg nie spadnie od narzekania, a oboje się gorzej poczujecie.

Dzieci założyły rączki na smutne buźki, żeby na zewnątrz nie przedostało się żadne narzekanie. Oboje wtulili się w mamę i dalej czekali na śnieg.

– Tak bardzo marzę, by spadł śnieg. Chciałbym ulepić bałwana. – powiedział Gabryś.

– A ja chcę zrobić aniołka na śniegu! – zawołała wesoło Amelia.

Mama ucałowała synka i córeczkę w czółko, a potem zaprowadziła dzieci do łóżek. Gabryś ziewając dodał jeszcze:

– Mamusiu, ja wierzę, że spadnie śnieg. – i zasnął.

Następnego dnia, gdy tylko wstało słonko i wróble zaczęły ćwierkać za oknem, dzieci pobiegły pędem do pokoju mamy.

– Mamo! Mamusiu! – wołały radośnie – Spadł śnieg!