Witajcie 🙂

Nadgorliwość może zniszczyć…? Zgadzacie się z tym? Ja jestem o tym przekonana. Sama tego doświadczyłam i zamiast budować, dzieliłam. Czym jednak jest gorliwość, by już na początku nie pomylić tych dwóch pojęć. Gorliwość przejawia się zapałem, zaangażowaniem i sumiennością. Jest dbaniem o daną sprawę. A nadgorliwość? Ona przejawia tym wszystkim w nadmiarze, przesadzie, nawet w obsesji. To doszukiwanie się najdrobniejszych wad, przesadny perfekcjonizm, czepianie się o drobiazgi, dążenie do celu po trupach. Oczywiście nie każdy musi się z tym zgadzać. Tak widzę to m.in. ja.

Dlaczego jednak nadgorliwość może niszczyć? W gruncie rzeczy to jeszcze większe zaangażowanie i dbałość… W ewangelii Jana można znaleźć fragment o nadgorliwości. Gdy uczniowie zabronili nauczać komuś, kto nie należał do ich grupy.

Wtedy Jan rzekł do Niego: «Nauczycielu, widzieliśmy kogoś, kto nie chodzi z nami, jak w Twoje imię wyrzucał złe duchy, i zabranialiśmy mu, bo nie chodził z nami». Lecz Jezus odrzekł: «Nie zabraniajcie mu, bo nikt, kto czyni cuda w imię moje, nie będzie mógł zaraz źle mówić o Mnie. Kto bowiem nie jest przeciwko nam, ten jest z nami. Kto wam poda kubek wody do picia, dlatego że należycie do Chrystusa, zaprawdę, powiadam wam, nie utraci swojej nagrody.

J 9, 38 – 41

Tak łatwo jest oceniać drugiego człowieka, który, nawet jeśli wyznaje te same wartości, to inaczej się zachowuje, ubiera, mówi. Różnica wieku, pochodzenia, kultury sprawia, że jeden odrzuca drugiego. Ktoś chcę pokazać, jak jest wspaniałym chrześcijaninem, człowiekiem, kolegą i rani, i odpycha innych od siebie, i Boga. Widzi wyidealizowaną wersje siebie, a w innych belkę, która w rzeczywistości jest tylko małą drzazgą.

Do czego jednak zmierzam? Gdy pierwszy raz zetknęłam się na rekolekcjach z żywym i prawdziwym Bogiem, to poczułam się mądrzejsza od papieża. Usprawiedliwiałam się na każdym kroku, omijałam swoje wady, ale nad wyraz chętnie chciałam uczynić z innych prawdziwych chrześcijan. Szczególnie skrzywdziłam przez to brata i starszą siostrę. Wielokrotnie w czasie wspólnej modlitwy przepraszałam za nich. Poprawiałam każde ich słowo i zachowanie, wytykałam im błędy. Wszystko oczywiście, jak wtedy uważałam, w dobrej wierze. Dla ich „uświęcenia” pokazywałam im, jak bardzo są głupi i grzeszni. Krzyczałam na nich, gdy nie nawracali się tak szybko i wspaniale jak uważałam, że powinni. Po pewnym czasie brat przestał się modlić i uznał, że Bóg to fikcja.

Mija już kilka lat, a ja dopiero nie dawno uświadomiłam sobie, jak bardzo go skrzywdziłam. Czy mi kiedyś wybaczy? Nie wiem. Czy kiedyś znów dostrzeże w życiu Boga? Nie wiem. Wiem jedno. Dalej będę modlić się za niego codziennie. Dziękuję też Bogu, że zmienił moje myślenie i moje życie. Być może ktoś z Was to przeczyta i też zauważy w sobie te niezdrową skłonność. I być może dziś, postanowi coś zmienić.

Pozdrawiam

Kmacisia ❤